"Nasza Rota"

 

„NASZA ROTA” 

 

Ks. Romuald Moskała T.J.

 

KRAKÓW 1946 


WYDAWNICTWO APOSTOLSTWA MODLITWY 


Można drukować 

Kraków, dnia 12 sierpnia 1946. 

Ks. Władysław Lohn T.J. 

Prowincjał Małopolski 

Nihil Obstat 

Julianus Humeński S.I. 

L. 4046/46 

POZWALAMY DRUKOWAĆ 

Z  Książęco-Metropolitalnej Kurii 

Kraków, dnia 18 lipca 1946 r. 

 Stanisław Bp. 

Wik. Gen. 

Ks. Stefan Mazanek 

Kanclerz 

KRAKÓW 1946 

WYDAWNICTWO APOSTOLSTWA MODLITWY 

KSIEŻA JEZUICI – KRAKÓW, KOPERNIKA 26 


DRUKARNIA UDZIAŁOWA W KRAKOWIE –M-08146 

SODALICJI MARIAŃSKIEJ pod wezwaniem Zwiastowania Najśw. Marii i  św. Jana Ewangelisty PAŃ URZĘDNICZEK WKRAKOWIE pracę tę poświęca 

 Autor 

 

 

 

Przedmowa 

        Niespełna przed dwudziestu laty po raz pierwszy zdecydowałem się nanabożeństwach sodalicyjnych Sodalicji Inteligencji Męskiej w Krakowie wprzemówieniach od ołtarza przeprowadzić analizę roty ślubowania sodalicyjnego.Stało się tak, że nie skończywszy mego zamierzenia oddałem kierownictwo tejSodalicji w inne ręce. 

Ale przy tej pierwszej próbie przekonałem sięjuż, że rota zawiera bardzo bogatą tematykę do przemówień, dając możliwośćwniknięcia głębszego w wartość sodalicyjnej organizacji i w znaczeniezobowiązań poszczególnych członków Sodalicji z tej roty wynikających.Zauważyłem też, że członkowie Sodalicji z dużym zainteresowaniem wsłuchiwalisię i wczuwali w uwagi, jakie wówczas mogłem im na ten temat podać. 

        Fakt ten skłonił mię do dalszych usiłowań, by w Sodalicjach, którymi miałemszczęście kierować, przejść w rozważaniach i przemówieniach całą rotę i w ten sposóbwniknąć w jej znaczenie i głębie świętych myśli w niej zawartych. Tak, sięzłożyło, że faktycznie miałem więcej sposobności zrealizować me usiłowania wSodalicjach żeńskich i stąd tekst roty, który stanowi podstawę do niniejszejpracy, jest - jeśli tak można powiedzieć - wzięty z Sodalicji żeńskich. 

        Wiadomo, że Sodalicje żeńskie używają tekstu, pochodzącego od św. JanaBerchmansa, kleryka Tow. Jezusowego, natomiast Sodalicje męskie posługują siętekstem ułożonym przez św. Franciszka Salezego. 

        Od początku miałem zamiar przeprowadzić analizę roty dla Sodalisów iewentualnie skorzystać z tego zawierzenia nie tylko słowem żywym lecz idrukowanym. Kiedy jednak okoliczności tak się złożyły, że wpierw miałemsposobność przeanalizowania tekstu św. Jana Berchmansa i następnie zacząłemszczegółowo zestawiać obydwa teksty doszedłem do wniosku, że między obydwomarotami nie ma nie tylko żadnej zasadniczej różnicy, ale że tok myśli w jednej idrugiej pokrywa się całkowicie, a różnica jest jedynie w większej obfitościsłów w rocie św. Franciszka. A zatem samo meritum ślubowania nic nie straci nawartości, czy się zanalizuje ten czy inny tekst. 

        Zamiarem moim w przygotowaniu do druku tej pracy było wszystkim Sodalicjom imęskim i żeńskim ułatwić zrozumienie roty ślubowania i ukochania jej treści nato, by ich członkowie mogli goręcej kochać Matkę Najśw. i jeszcze wierniej Jejsłużyć. - Zdaje mi się, że ta skromna praca, pozwoli zarówno KsiężomModeratorom, jak i poszczególnym członkom Sodalicji wysnuwać z własnych duszjeszcze głębsze myśli i o wiele gorętsze uczucia, niż te, jakie zawierająnastępne stronice, a to już byłoby dla mnie największą radością. 


Kraków, w dzień Zwiastowania Najśw. Maryi Panny 1946.
 

 

Święta Mario! 

        Pierwsze słowo jakim się odzywamy w naszymsodalicyjny ślubowaniu jest to pełne tajemnicy i wielkości słowo „święta,„święty”. Tak jest, pełne tajemnicy i wielkości. Przypominamy sobie z dziejównarodu wybranego ze wówczas, gdy Mojżesz przy górze Horeb zobaczył krzak gorejącyi z ciekawością zbliżał się doń, by przyjrzeć się lepiej temu dziwnemuzjawisku, iż krzak płonął, a nie spopielał się w ogniu, usłyszał głos Boży„Zdejm obuwie, albowiem miejsce na którym stoisz, ziemią święta jest”. Pan Bógzażądał szacunku dla ziemi uświęconej obecnością Swoją, szacunku zewnętrznego,który miał być wyrazem wewnętrznego przejęcia się wobec świętości.  I tenszczegół jest dla nas poważną przestrogą, że nie wolno nam bez szacunku ibezmyślnie wymawiać tego słowa, nie wolno nam się nim posługiwać w naszymsodalicyjnym ślubowaniu inaczej, jak z pełną respektu i najgłębszegozrozumienia wielkości tego słowa i jego treści zarówno ze względu na osobę, doktórej tym słowem się odzywamy jak i ze względu na znaczenie tego słowa dlanas. 

         „Sancta „sancte sunt tractanda” - do świętych rzeczy święcie należy sięodnosić, mówi łacińskie przysłowie, które nasz poeta wypowiedział jeszczedosadniej w znanym [powiedzeniu]: „A świętości szargać nie wolno, bo trza, abyświęta była”.  

        Ludzka mowa zna wiele przymiotników na określenie pozytywnej wartościprzedmiotu i osoby. I człowiek umie zająć odpowiednie stanowisko wobec tychprzymiotów, które charakteryzuje tymi pozytywnymi epitetami. Podziwia to, cojest piękne, czuje respekt wobec tego, kto jest mądry, a pociąg do tych osób itych przedmiotów, które nazywa dobrymi. Tam zaś, gdzie nie ma odpowiedniegoustosunkowania się do tych wartości, tam brak kultury ducha, tam jest jakiśprymitywizm serca albo zła wola. I oto przymiotnik „święty” zdaje się skupiać wsobie wszystkie możliwe pozytywne wartości i przedstawia taką ich pełnię, żekażde inne określenie jej będzie już bardziej nieudolne i niewystarczające.Wszak wiemy, że nie tylko ludzka, ale i anielska mowa na określeniedoskonałości Bożej znalazła tylko jedno słowo „święty”. Stąd też jeśli się mówio czymś świętym a stworzonym, to mimo wszystko chce się określić cośnajwyższego, najgodniejszego, coś co jest w człowieku, w  stworzeniu zBoga i Bożego. 

        I my zdajemy sobie z tego sprawę, że stawiając na czele sodalicyjnegoślubowania to słowo, nie czynimy tego przypadkowo i bez najgłębszego celu.Celem zaś tym jest w pierwszym rzędzie uznanie i cześć wobec NajświętszejPanny, a następnie zdeklarowanie naszego stanowiska wobec Świętości. 

        Jeżeli święta była ziemia, z której przygodnie korzystał Bóg, aby powołaćMojżesza na wodza ludu wybranego, to o ileż świętszą jest osoba, która stałasię przybytkiem wszelkiej łaski, która Bogu dała ciało i wychowanie, z którymbolała przy rodzeniu się Kościoła, stając się przez to wszystko Matką BogaMatką Kościoła. I przed tą świętością największą skłaniamy w najgłębszymszacunku głowy, do stóp Najświętszej ścielimy nasze serca, w hołdzie zginamyprzed Nią kolana. Chciejmy zrozumieć, że akty te są naszym uprzywilejowaniem,gdyż dziś na świecie są miliony ludzi, które tej świętości nie znają i drugiemiliony, które jej nie uznają. A im bardziej z tego uprzywilejowania zdawaćsobie będziemy sprawę, tym goręcej serce nasze musi pragnąć świętość tę uczcić,świętością ona się przejmować i o jej uznanie dbać. 

        W naszym ślubowaniu sodalicyjnym spoglądamy rzec by można w oczy świętości,zbliżamy się do niej i chcemy z nią obcować. Mamy tę odwagę, tę śmiałość, mamyten zaszczyt i tę radość. W tym naszym spojrzeniu i obcowaniu opieramy się nietylko na jakimś naturalnym rozumowym instynkcie ciekawości, który interesujesię wielkością taką czy inną, ale opierając się na dogmacie o obcowaniuświętych rozumiemy, że wchodzimy z tą świętością żywą w żywy kontakt, żenawiązujemy z nią stosunek ludzki, ale nadprzyrodzony; nadprzyrodzony, alerealny, że przez nasz stosunek świętość ta staje się w jakiś sposób jakby nasząwłasnością, nam specjalnie bliską, a równocześnie, że my dostajemy się podwpływ tej świętości i że przez ten kontakt ona, nas w pewien sposób jakbyprzenika, przejmuje. 

        I z tego faktu należy sobie też szczególnie zdać sprawę. Szukamy w naszym życiuludzi mądrych, aby od nich uczyć się mądrości, szukamy osób wesołych ipogodnych, aby w ich towarzystwie rozpromienić nasze przygnębione częstousposobienie radością, dbamy o dobre stosunki a przynajmniej o znajomości zosobami, aby zyskać ich poparcie. Po cóż zbliżamy się do największej stworzonejświętości, po co do niej apelujemy, dlaczego nawiązujemy naszym sodalicyjnymślubowaniem szczególniejsze z nią węzły? 

        Czy tylko po to, by podziwiać i czcić? Czy tylko po, by u niej kołatać o pomoc,o miłosierdzie? Czy tylko po to, by wobec niej czuć swą małość i marność,słabość i niewierność? 

        Gdyby nasz stosunek do Matki Najśw. miał polegać tylko na teoretycznejkontemplacji albo na praktycznym wyzyskiwaniu Jej świętości i to może do celówziemskich, a bywa przecież i tak; gdyby nasze zbliżenie do Jej świętości miałonas peszyć, wprowadzać w duszę zwątpienie, zniechęcenie, to popełnilibyśmynajwiększą pomyłkę w życiu i skrzywdzilibyśmy zarówno siebie, jak i samąświętość. Chcemy obcować z świętością Matki Bożej, powiedzmy to wyraźnie,konkretnie i dobitnie, dlatego by świętość realizować w naszym życiu, byćświętymi. 

        Tak trzeba powiedzieć, że nie co innego, ale świętość jest celem życiasodalicyjnego, jest całą racją istnienia tej organizacji i przyczyną jejuprzywilejowania przez oficjalne czynniki kościelne. Świętość jest celemdziałalności sodalicyjnej, ta świętość najpierw w obrębie całej organizacji iindywidualnie w duszy każdego członka, a następnie na zewnątrz w każdej duszy,z którą możemy nawiązać duchowy kontakt. 

        Świętość nie była nigdy obca sodalicjom, tak dalece, że sodalicje w ciąguwieków miały szczęście doczekać się nieomylnego uznania świętości sodalisów isodalisek i ich powszechnej czci w Kościele. 

        Świętość też stała się naszym celem w tej chwili, kiedy oficjalnie odezwaliśmysię u stóp ołtarza do Matki Najśw. naszym ślubowaniem sodalicyjnym, w którym odrazu wyznajemy, że mamy do czynienia ze świętością, że nam chodzi o świętość,na której - w odróżnieniu do świętości innych Stowarzyszeń - ma się głębokowycisnąć nasze sodalicyjne nabożeństwo do Matki Najśw. Innymi słowy naszedążenie do świętości ma mieć na sobie cechę „,maryjną”. 

        A jednak jeśli chcemy być szczerzy wobec samych siebie, to przychodzi nampoważna wątpliwość, czy dość na serio dość poważnie o tej świętości, wobecświętości i wśród świętości myślimy? Owszem może nie tylko wątpimy, alewyczuwamy w duszy naszej jakąś determinację, że świętość jest mimo wszystko dlanas nie do zdobycia, marzeniem nieziszczalnym. Niekiedy znów stawiamy wobecpostulatów świętości mniej lub więcej świadomie jakieś zastrzeżenia. Pewnie,świętość - rzecz wielka, sprawa najważniejsza, ale jeszcze nie teraz. Przecieżmy chcemy jeszcze wesoło się śmiać i obejmować życie całą szerokością naszychramion i otworzyć życiu na oścież nasze serce. Kiedyś, gdy siwizna przyprószynam głowę, a reumatyzm skrępuje nam członki, da się wszystko nadrobić. Ale nieteraz, gdy fantazje mamy bujniejsze od naszych fryzur, a w członkach czujemypulsowanie młodej gorącej krwi. - Tak, po cichu, już się zdecydowaliśmy, żesłotną jesień i twardą zimę ofiarujemy P. Bogu, ale pachnącą wiosnę i gorącelato zatrzymujemy dla siebie, bo nam się przecież też coś  od życianależy. Że jednak w tym jest niewłaściwość, żeby nie powiedzieć wprost grzech,który zabójczym jadem może niekiedy nas zatruwać, o tym sami również dobrzewiemy. A czując tę niewłaściwość chcemy ją przynajmniej tak naprawić, że, MatceNajśw. i Jej czci poświęcamy maj każdego roku. Lecz to nie wystarczy. Nie tylkomaj, ale cały rok i całe życie zdecydowaliśmy się skierować ku wyżynomświętości, a jeśli ta decyzja w nas nie jest dość wyraźna, dość stanowcza ikonsekwentna, to przypomnijmy sobie, że sprawa naszej świętości nie jestpozostawiona nam do woli. Rzeczywiście, że zależy od naszej wolnej woli, ale tawola ma obowiązek, ścisły i prawdziwy - obowiązek dążyć do świętości. 

        Czyżby na próżno w jakimś tylko krasomówczym patosie powiedział P. Bóg te słowaw objawieniu: „Bądźcie świętymi, bo ja jestem święty!” Czyżby w niwecz miałysię obrócić wysiłki Jezusa Chrystusa w naszym ja? Przecież św. Paweł te Bożezamiary konkretyzuje wyraźnie w woli uświęcenia naszego. „A ta jest wola Bożauświęcenie wasze”. Czyż mamy odwagę sądzić, że ta wola Boża nas nie obejmuje? 

        Jesteśmy przecież katolikami, czyli należymy do świętego KościołaChrystusowego. Wierzymy „w święty Kościół powszechny”, którego celem i istotąjest świętość. Na to jest Kościół, by świętość udostępniać wiernym. Święte sąurządzenia w Kościele, święte sakramenty, święty jego Założyciel i najświętszycel. Tragedią Kościoła stało się to, że całe zastępy katolików zapomniały oświętości, że przyswoiły sobie tylko jej tytuł, a zapomniały o treścikatolicyzmu. 

        Dlatego my w sodalicjach się gromadzimy, żeby na przekór temu, co wielu robi zkatolicyzmu, co mnóstwo sądzi o świętości i Kościoła i swojej, postawićświętość jako ideał życia przed sobą. Ideał daleki, ale osiągalny, ideałwysoki, ale rzeczywisty, ideał Boży, ale i nasz zarazem. Kto tego nie rozumie,ten nie rozumie ani Sodalicji, ani katolicyzmu. Kto tego nie chce, ten żyjezakłamaniem wobec własnego sumienia i wobec otoczenia. 

        Jednak nie myślmy o świętości tak, jak to skłonna jest sądzić naiwność, żeświętość jest tylko na ołtarzu i tylko w aureoli, a my przecież nie chcemy byćna ołtarzu i być na oczach wszystkich, a nam przecież z aureolą nie byłaby dotwarzy. Zresztą prawdziwi święci, również i ci kanonizowani, nie myśleli oaureoli, ani o tym, by znaleźć się na ołtarzach. Za to ich myśli, ich dążeniazmierzały ku temu, by nie poprzestawać tylko na unikaniu grzechów, zwłaszczaciężkich, ale żeby jak najdoskonalej pełnić wolę Bożą, by w swoim życiu i naswym stanowisku jak najpełniej odzwierciedlać wzór Jezusa i Marii. Jednymsłowem, by całe postępowanie swoje zamienić w wierną służbę Bogu i bliźniemu, wsłużbę przepojoną na wskroś miłością Bożą. 

        I my, sodalisi, do takiej świętości zdążajmy. Niech nam chodzi o świętość dniapowszedniego, o świętość naszych uczynków i naszych pobudek, z których te czynywynikają. I krótko mówiąc świętość życia, która nas obowiązuje mocą naszegosodalicyjnego powołania i przykazania Bożego. 

         Przykazanie wypowiedział wyraźnie Chrystus Pan w tych słowach „Bądźciedoskonałymi jako Ojciec wasz niebieski jest doskonały”. Jeśli zaś komu wydająsię te słowa Pana Jezusa niewystarczające, to - zwraca uwagę O.  Lekeux wswoim dziełku „Świętość a dobra wola” - niech sobie przypomni pierwsze inajważniejsze przykazanie: „Będziesz miłował Pana Boga twego ze wszystkiegoserca twego, ze wszystkiej myśli twojej, ze wszystkich sił twoich; to jestpierwsze i największe przykazane”. Chyba w tym przykazaniu jest wyraźniepostawiony obowiązek miłowania Boga.  Czyż zaś zwątpić możemy, że ten, ktow taki sposób P. Boga miłuje, jest święty? - A więc prosty jest wniosek. Topierwsze przykazanie i nas obowiązuje, a zachowując to przekazanie stajemy sięświętymi. 

        Lecz jeśli nawet w obliczu tak jasno postawionego obowiązku jeszcze wydawać sięnam może, że świętość przerasta siły nasze, że jest brzemieniem nie dodźwignięcia, to znowu przypomnijmy sobie to, co o miłości Boga powiedziałChrystus Pan. Któż to miłuje P. Boga ze wszystkich sił swoich? Ten i tylko ten,kto chowa przykazania Ojca, czyli ten, kto pełni wolą Bożą. Chciejmy zrozumieći pokochać tę myśl Chrystusa. Kiedy świętość staje przed nami niby niebotycznagóra, której szczyt nurza się w nieskończoności, i kiedy ta je niebotyczność odrazu jakby podrywa nam nogi, P. Jezus tym swoim słowem rozwiewa nasze obawy izniechęcenia. Świętość nie jest za wielkim ciężarem. Przeciwnie jest taklekkim, ciężarem, jak ciężar codziennego naszego obowiązku, jak nasza zawodowapraca, nasza wyrozumiałość wobec bliźniego, nasza solidność w powszednimpacierzu i uwaga podczas Mszy św. Tak lekka jak nasza uprzejmość i pogoda wczasie zabawy i umiarkowanie w tym wszystkim, co się nazywa odżywianiem iodpoczynkiem dla ciała. Bo świętość jest tylko tam, gdzie jest łaska Boża inasza możliwość, a zarówno łaska jak i nasza możliwość sięga bezkreśnie dalekobo aż do świętości, wedle tego co powiedział św. Paweł: „Wszystko mogę w Tym,który mnie umacnia”. 

        Na szczyt świętości podchodzimy każdym krokiem naszego dobrze spełnionegocodziennego obowiązku. A o to wszak dbamy i o to modlimy się codziennie wpacierzu „…bądź wola Twoja, jako w niebie tak i na ziemi...” Modlimy się więcfaktycznie o naszą świętość, choć może nawet o tym nie wiedzieliśmy. Czyżjednak mielibyśmy odwagę czynić w pacierzu naszym zastrzeżenia, że nam niechodzi o pełnienie woli Bożej, że my samych siebie wyjmujemy spod tej prośby? 

        Nie bójmy się spojrzeć w oczy świętości, nie wahajmy się stawiać jej za celżycia naszego, wszystko jedno w jakim stanie i wśród jakich okoliczności.Jesteśmy na to członkami sodalicji, aby w sobie podsycać tę odwagę,  bybyć świętymi, by tę odwagę zamieniać w wielkość świętości nawet w małychrzeczach. Dlatego spoufalajmy się ze świętością Bożej Matki, by Jej świętośćstała się naszym przykładem, udziałem, otuchą i ustawiczną przyczyną. 

 

Imię Maryi 

        Z świętością mamy do czynienia, kiedywypowiadamy formułkę ślubowania sodalicyjnego, z świętością chcemy się zetknąćodzywając się tym ślubowaniem do Matki Bożej. Lecz różne są świętości i różneświętości stopnie, jak to plastycznie przedstawił św. Paweł, twierdząc, że‚„świętość od świętości różni się jak gwiazda od gwiazdy swą jasnością”. Myprzez nasze sodalicyjne zobowiązania i życie według nich chcemy się zetknąć znajwiększą stworzoną świętością, aby przez nią utorować sobie drogę i przystępdo świętości absolutnej. Dlatego w rocie ślubowania sodalicyjnego, którą sięposługują Sodalicje męskie, odzywa się sodalis słowami: „Najświętsza PannoBogarodzico Maryjo”. Wielkość tej świętości wyrażamy w naszej rocie ślubowaniai konkretyzujemy ją imieniem Matki Bożej, imieniem Maria. 

        Słowo każde, jak wiemy, zawiera pewną treść, posiada swoje znaczenie, które wżyciu ulega różnym zmianom. Wśród słów, które niewątpliwie są najbogatsze wtreść i w treści swej zdolne do największych przemian są nazwiska względnieimiona. Imię każde zawiera w treści swej całą indywidualność każdego człowieka,z jej pozytywnymi i ujemnymi wartościami. A że wartość człowieka może ulegaćzmianom, więc i treść imienia jest pod pewnym względem tak zmienna jak samoludzkie życie. Treść imienia nie ulega zmianom tylko wtedy, gdy człowiekdokończył swego żywota. Ale można powiedzieć, że są pewne osoby, które przezwyjątkowe stanowiska w dziejach tego czy innego narodu albo i całej ludzkościzdobyły dla swego imienia treść przysłaniającą wszystkie inne ich właściwości,i raz na zawsze ustalającą ich powszechną opinię. Z racji takiego czy innegofaktu, którego dokonał ktoś na tle dziejów, z racji swej głównej właściwości iznamiennej cechy charakteru przydaje ludzkość wyjątkowym postaciom specjalneprzymiotniki, ujmujące te właśnie ich zalety czy wady. Stąd powstaje znanezjawisko „nomen est omen”, że imię samo jest przepowiednią dziejów danegoczłowieka, o ile oczywiście było mu nadane przed rozpoczęciem tych dziejów, anie po ich zakończeniu. 

        I Najświętsze Imię Maryi Panny ma swoja najbogatszą indywidualną treść zawierabowiem całą Matki Bożej dostojność i w opinii bardzo wielu mariologów zawierałojakby prorocze znaczenie. 

        Kiedy jednakże chcemy dotrzeć do właściwego znaczenia tego imienia, abstrahującod samej indywidualności i godności Matki Najśw., a opierając się tylko naetymologii wyrazu, to niebawem spotkamy się z wielką trudnością. EgzegeciePisma św. i znawcy języków wschodnich, w tym wypadku hebrajskiego i aramejskiego,wymieniają wiele różnych znaczeń hebrajskiego słowa i nazwiska „Miriam” ianalogicznego aramejskiego „Mariam”. Wystarczy wspomnieć, że znaczeń tychznaleziono blisko sześćdziesiąt. Najwięcej prawdopodobieństwa, a w każdym razienajwięcej zwolenników, mają znaczenia następujące: „morze gorzkie”, względnie„morze goryczy”, „kropla morza” (stilla maris), skąd się wzięło parafrazowanenazwy „gwiazda morza” (stella maris). Z tymi pojęciami łączą się jeszcze dwainne: „gorycz miry” i „port spokojny”. Osobną grupę stanowią znaczenia, które również można znaleźć w słowie Maria: „Pani”, „piękna”,” „olśniewająca.Dwie te grupy, które mają jeszcze znacznie więcej odmian, powstałyprawdopodobnie wskutek tego, że samo nazwisko Maria z jednej strony tkwi swymźródłosłowem w języku fenickim, a z drugiej w egipskim. Językowi fenickiemuprawdopodobnie zawdzięcza powstanie pierwsza grupa, językowi egipskiemu druga. 

        Jakie w rzeczywistości ma znaczenie imię Maryja? Które spośród tego mnóstwanajlepiej stosuje się do Matki Bożej? Bez żadnej ujmy dla świętego imieniamożemy powiedzieć, że wszystkie i żadne. Ani objawienie bowiem anichrześcijańska tradycja powszechna i poważna nie przekazała nam „faktu, żebyimię Matki Najśw. było nadane i wybrane specjalnie dla Bogarodzicielki przezsamego Pana Boga. Wiemy o tym z objawienia, że zarówno Chrystus Pan jak i BożaOpatrzność wyznaczała niektórym osobom imiona. W tym wypadku jednakowoż mimowyjątkowego stanowiska Matki Najśw, nie spotykamy się z tym zjawiskiem. Leczchociaż nie możemy powiedzieć, że imię to wybrał Matce Najśw. sam Bóg, to ono wswej treści jest tak wielkie i szanowne, jest tak godne czci, że po prostu jestświęte, że ono jedno w rzeczywistości znajduje się obok dwu innych, imion, októrych cześć ujął się sam Pan Bóg. 

        Wiemy o tym, że przykazanie Boskie zakazuje kategorycznie nadużywania imieniaBożego i mówi wręcz: „nie będziesz brał imienia Pana Boga twego nadaremno.Naród żydowski tak głęboko był przejęty ważnością tego przykazania, że do określeniaBoga posługiwał się w potocznej mowie i w piśmie nie właściwym imieniem, któreim zostało przez Boga objawione, imieniem Jahwe ale obrazowo analogicznymsłowem Adonai. - Również pod wpływem Ducha Świętego św. Paweł wyraźnie mówi, żenikt nie jest w stanie wymówić imienia Jezus zasługując na życie wieczny bezszczególnej łaski Boskiej. W przeciwnym razie wymawiane tego świętego imieniabędzie nadużyciem. On to w liście do Koryntian tak mocno zaznacza, że „na imięJezusa wszelkie kolano klęka: niebiańskie, ziemskie i podziemne”. I otospotykamy się z faktem, że Kościół katolicki uczący w imieniu Jezusa Chrystusai pod wpływem Ducha Świętego, który w nim rządzi i rządzić będzie po wszystkiedni aż do skończenia świata tuż obok najświętszych imion stawia imię MatkiNajświętszej i zastrzega dla  niego wyjątkową cześć. 

        Najpowszechniej znanym tego dowodem są te wezwania, które kapłan odmawia zludem po mszach św. - znane „ Niech będzie Bóg uwielbiony”. W zbiorze tychuroczystych aktów i protestów, przeciwko bluźnierczym  zwyczajom, jakiesię rozpowszechniły z początkiem XX wieku, zwłaszcza w krajach południowych,Papież Pius X umieścił również owe trzy westchnienia: „Niech będzie uwielbioneświęte Imię Jego (Boga), Niech będzie uwielbione Imię Jezusowe”, „Niech będziepochwalone imię Marii Dziewicy i Matki. Ale to nie jest ani jedyny aninajwiększy dowód opinii Kościoła o obowiązku czci imienia Najświętszej MaryiPanny i o wartości tego imienia. Że Imieniu temu Kościół katolickiautorytatywnie, a więc swoją najwyższą powagą nieomylności, przypisuje wartośćświętości i wskutek tego widzi możliwość kultu tego Imienia najlepiej widzimy zfaktu, że właśnie Stolica Św. — konkretnie Papież Inocenty XI — po zwycięstwiepod Wiedniem i rozgromieniu otomańskiej potęgi, wprowadził do liturgii całegoKościoła katolickiego, święto Imienia Najświętszej Maryi Panny. Święto toposiada własny formularz Mszy św. i specjalny brewiarz. A jak nie podobna jestprzypuścić, by dzięki przywilejowi nieomylności pod względem wiary i obyczajówKościół katolicki, względnie Stolica św., mogła wprowadzić kult jakiegośczłowieka rzekomo jako świętego, który nie byłby świętym, gdyż to wprowadziłobyw chrześcijański kult swego rodzaju bałwochwalstwo, tak samo nie można inaczejpojąc tej instytucji święta Imienia Najświętszej Maryi Panny, jak wyraźnej woliBożej określonej nieomylnym wypowiedzeniem Stolicy Piotrowej o świętościImienia Maryi. 

        Można do tego jeszcze dodać i ten szczegół charakteryzujący, jeżeli tak możnapowiedzieć, delikatność Kościoła katolickiego w stosunku do tego Imienia, żemianowicie przepisy liturgiczne nakazują kapłanowi podczas Mszy św., ilekroćwymawia imię Matki Boskiej skłaniać głowę, podobnie jak to poleca czynić przywymawianiu Imienia Jezus. 

        Szczegół ten każe nam wysnuć bardzo wzniosły i praktyczny wniosek na naszosobisty stosunek do tego świętego Imienia. Prawdą jest, że Imię Maria stałosię tak w świecie powszechne i popularne jak przypuszczalnie żadne inne imię.Powszechność tego Imienia stała się wyrazem niewątpliwie powszechnej czci jakapod wpływem Kościoła katolickiego rozeszła się po świecie szeroko. Lecz zdrugiej strony, codzienne użycie tego imienia względem różnych osób, corazbardziej samo imię pozbawia tej czcigodnej aureoli jaką i Bóg i człowiekstarają mu się nadać i z czasem imię Marii wypowiada się bez czci i szacunkunie tylko wtedy, gdy jego właścicielem są mniej szanowne i czcigodne osoby, alenawet i wtedy, gdy chodzi o Imię Najśw. Maryi Panny. Jako członkowie Sodalicjipowinniśmy bardzo serdecznie przejąć się nie tylko tą powinnością, by osobiścienigdy nie uchybić temu Imieninowi, ale i owszem powinnością zwrócenia uwagi,gdyby kto obok nas odważył się szargać tę świętość, która jest nam  bardzodrogą. 

        Jeśli zaś w Imieniu Najśw. Maryi Panny tkwi taka świętość i czcigodność, totrzeba konsekwentnie powiedzieć, że Imię to ma w sobie również i specjalną moc,oraz zbawczą siłę. Wolno nam w tym wypadku w dalszym ciągu przeprowadzićanalogię między Imieniem Jezus a Imieniem Maryja. Jedno i drugie jest święte,chociaż w różnym stopniu i z różnego tytułu świętości. Lecz jeśli świętośćImienia Jezus jest tak wymowna i tak skuteczna, że o niej sam Chrystus Panpowiedział: „Zaprawdę powiadam wam, o cokolwiek poprosicie Ojca w imię moje dawam”, to dlaczegóż nie trzeba by i nie można by wnioskować, że świętość ImieniaMaryi posiada również wielką skuteczność i walor u niebieskiego Ojca. Jeżeliświętość Imienia Jezus w tak wielkiej była cenie u Apostołów i tak bardzo sięna niej opierali, że bez najmniejszego wahania Piotr z Janem wychodząc zświątyni w Jerozolimie wręcz oświadczali, wieloletniemu kalece, że nie mają anizłota ani srebra, ale co mają to chcą mu dać — „W Imię Jezusa ChrystusaNazarejczyka wstań i chodź” — to słusznie każdy, kto treść Imienia Maryi, cenii kocha, znajdzie w niej dość motywów do ufności w pobożne wzywanie tegoImienia, a w tym pobożnym wzywaniu Matka Najśw. znajdzie dość racji do hojnościze Swej strony. 

        Dlatego to św. Bernard w Homilii na Uroczystość Zwiastowania Najśw. Maryi Pannyanalizując słowa Ewangelii: „A Imię Panny Maryja”, między innymi tak sięwyraża: „Powiedzmy coś niecoś o tym Imieniu, które w przekładzie oznacza gwiazdęmorza i bardzostosownie przysługuje Matce Dziewicy. Ona najwłaściwiej z gwiazdą daje sięporównać. Jak bowiem gwiazda bez uszkodzenia swego wysyła swój promień, takDziewica bez naruszenia Dziewictwa rodzi Syna. Jak promień nie umniejszajasności gwiazdy, tak Syn nie ujmuje czystości Dziewicy. Ona jest gwiazdąwspaniałą i szczególną, wyniesioną ponad to morze wielkie i przestronne,świecąca zasługami, przykładami jaśniejąca. O, ktokolwiek jesteś, jeżeliwidzisz, że w biegu doczesnego żywota raczej wśród burz i nawałnic się miotasz,aniżeli chodzisz spokojnie po ziemi, nie odwracaj oczu od tej Gwiazdy, jeśli nie chcesz, by cię burzepochłonęły. Jeżeli ponoszą cię wichry pokus, jeżeli wpadasz na ostre rafydolegliwości, spoglądaj na Gwiazdę, wzywaj Maryję. Jeżeli miotają tobąnawałnice pychy lub wygórowanej miłości własnej, albo zazdrości, spoglądaj nagwiazdę, wzywaj Maryję. Jeżeli gniew albo chciwość albo cielesna ponętawstrząśnie duszy twej łodzią, podnoś wzrok ku Maryi. Jeżeli cię zaczniepochłaniać bezdenny smutek albo rozpacz, jesteś przerażony grozą sądu wskutekudręczeń sumienia, ogromem własnych win — myśl o Maryi… Idąc za Nią, niezajdziesz na manowce. Wzywając Ją nie popadniesz w rozpacz. Mając Ją w myślinie pobłądzisz”. 

        Taki nastrój powinno wywołać w nas to święte Imię, tym ono powinno być dla naszawsze, w szczególności zaś z racji naszego związania się z tym Imieniem wsodalicyjnym życiu. 

 

Bogarodzico! 


        
Cokolwiek mówiliśmy natemat Najświętszej Maryi Panny i Jej godności wszystko to pozostaje jakby wcieniu wobec Jej największego dostojeństwa, które da się ująć słowem jednym„Bogarodzica”. Tytuł to jedyny i wyjątkowy przysługujący Najśw. Pannie, a tak wswej treści i w swym wewnętrznym bogactwie niepojęty, że niemal trudniejszy dopojęcia niż idea samego Boga. O ile bowiem człowiek w pewnym stopniu rozumie,że Bóg jako istota transcendentalna, nieograniczona żadną materią ani jejprzypadłościami, jest sam w sobie Nieskończonością czy Doskonałościąnieskończoną, to jednakowoż z wielkim zakłopotaniem stajemy wobec prawdy, że taNieskończoność i nieskończona Doskonałość zdołała się ograniczyć ludzką naturąw indywidualności Jezusa Chrystusa. To już zdaje się rzecz nie do wiary, fakt,w którym umysł ludzki nie tylko się gubi, ale przeciw któremu gotów jestprotestować. — Bo nic w tym dziwnego, iż wzrok ludzki gubi się w bezkresach wódoceanu i że w nich skłonny jest widzieć jakby nieskończoność, lecz gdyby, ktośbiegnącej i ginącej w bezkresach myśli powiedział, że bezmiar oceanu da sięująć i zmieścić w jednej woli ludzkiej, to protest wydałby się zupełnie słusznyi uzasadniony. 

        Tytuł Bogarodzicy naprowadza nas na fakt, że Najśw. Panna miała bezpośredniudział w najbardziej charakterystycznym dziele Boskim jakim było wcielenie SynaBożego. A prawda ta jest w swej głębokości tak zawrotna, że o ile przyjmujemyją bez żadnej trudności i z radością, to wdzięczni winniśmy być niewymowniePanu Bogu, o ile zaś wywołuje w nas choćby najmniejszy cień jakiejś trudności,to nie powinniśmy ani chwili ulegać wskutek tego jakiemuś zaniepokojeniu. 

        Spróbujmy w krótkich rzutach spojrzeć na religijne pojęcia, których treściąistotną jest przecież nie co innego, jak połączenie człowieka z bóstwem,połączenie, które we Wcieleniu Syna Bożego doszło do zjednoczenia natur wjednej osobie i stąd stało się racją wielu trudności. Religie pierwotni widzą iwyczuwają bóstwo i zbliżają się do bóstwa w elementarnych siłach przyrody,widzą je w życzliwych czy szkodliwych zwierzętach. W każdym razie pierwotnareligijność widzi bóstwo tam, skąd wychodzi zła lub pomyślna ludzka dola, czylize bóstwo jest z człowiekiem złączone tak dalece, jak jest z nim złączonaprzyroda. Religie narodów o wyższej cywilizacji i kulturze duchowej, przedewszystkim starożytnych Greków i Rzymian, widzą znacznie większe zbliżenie imożliwość zbliżenia między człowiekiem, a bóstwem i bogami dlatego, żeprzypisują po prostu bogom przymioty, ludzkie i w człowieku pod tym względemwidzą walory boskie. Dlatego też w mitologii greckiej czy rzymskiej spotykamy zjednej strony zdetronizowane bogi (Prometeusz), a z drugiej stronypretendujących do ubóstwienia cezarów i inne postacie starożytności. 

        Lecz i tu i tam przez materializowanie bóstwa, religijność zatracała swąsubtelność i niebawem przeradzała się w czczą formalistykę religijną albo wpraktyczną areligijność. Trzeba jednakowoż przyznać, że starożytność iklasyczna i dalekiego wschodu, potrafiła swoją umysłowością dojść do pojęciabóstwa jako bytu transcendentalnego, niematerialnego czyli nieskończonego,którego żadna siła ani ograniczyć ani nim powodować nie może. Pojęcia takie obóstwie można uważać za największy sukces umysłu ludzkiego, a w szczególnościumysłu tej miary, jak grecki filozof Arystoteles. Kiedy jednakże rozum ludzkipotrafił tak wysubtelnić samo pojęcie Boga i wyzbyć się fałszywych iubliżających Bogu przymiotów i narowów ludzkich, to równocześnie popadł w innytragiczny błąd, że mianowicie nie widział możliwości przejścia międzynieskończonością Boską a ograniczonością samego człowieka. Jeżeli domyślał sięjakiegoś wpływu owej transcendentalnej nieskończonej mocy, to widział go raczejw ślepym fatum albo na modłę wschodnią widział konieczność rozpłynięcia się wabsolucie indywidualności ludzkiej, a więc ewolucja w odwrotnym kierunku, skorostworzenie i świat jest koniec końców tą czy inną panteistyczną emanacjąabsolutu. 

        Lecz nie możemy się tym gorszyć, iż umysł ludzki pogańskiego świata tak bardzomimo całej swej subtelności zbłądził i pozostał z dala od prawdy. Wiemy o tym,że wśród wszystkich narodów starożytności jeden tylko naród miał niezmąconepojęci nieskończonego i duchowego Boga z którym utrzymywał bardzo dalekosięgające religijne stosunki. Stosunki tak daleko sięgające, że państwowaorganizacja tego narodu była jedynym bożowładztwem — teokracją... Pojęciebóstwa i poufałość w obcowaniu z Bogiem, choć bardzo daleka od tej, jakącieszymy się w Nowym Testamencie, była tak głęboko wryta w świadomość członkównarodu żydowskiego, że równej jej nie możemy nigdzie znaleźć w całejstarożytności. 

        I to na podstawie dokumentów historycznych wiemy, że to zbliżenie i poufnystosunek z Bogiem i przechowanie nieskażonej wiary w nieskończoność duchowegoBoga miało za cel nie co innego, jak przygotowanie gruntu w tym narodzie podbezpośrednią ingerencję Bożą nie tylko w dzieje narodu wybranego, ale w dziejecałej ludzkości przez realizację obietnicy Wcielenia Syna Bożego. A kiedy faktten doszedł do skutku i kiedy Jezus Chrystus począł spełniać Swą rolę Mesjańskąi wyraźnie mówił o swym Boskim posłannictwie, a na oczach wielu tysięcydokonywał swą Boską Mocą cudów i kiedy spytał się apostołów, za co Go uważająludzie, to usłyszał odpowiedź rzeczywiście zdumiewającą: Jedni mieli Go za JanaChrzciciela, inni za Eliasza, a inni za innego z proroków. A kiedy Chrystus Panspytał się samych Apostołów, za kogo oni Go uważają, to odezwał się jeden głos— Piotra Apostoła: „Tyś jest Chrystus, Syn Boga Żywego”, na co mu Jezusodpowiedział w dziwnych słowach”: „Błogosławiony jesteś Piotrze Barjona,albowiem nie ciało i krew powiedziało tobie, ale Ojciec mój, który jest wniebiesiech”: Czyli — jednym słowem — Pan Jezus sam wyraził tu prawdę, iżzjednoczenie bóstwa z człowiekiem w ogóle, a w szczególności natury Boskiej iludzkiej w Jezusie Chrystusie jest mimo swej rzeczywistości tak trudnym dlaumysłu pojęciem, że bez łaski Boskiej specjalnej, wiara w ten fakt bezwzględniesilna i stała jest nie do pomyślenia. Z dziejów Jezusa Chrystusa wreszciewiemy, że przyczyną skazania i prawnym uzasadnieniem arcykapłańskiego sądu iwyroku śmierci na Jezusa Chrystusa było to, że „będąc człowiekiem mienił siębyć Bogiem”. 

        Lecz Chrystus nawet pod grozą śmierci, prawdy tej się nie zaparł, a na dowódprzyjął nie tylko krzyż na swe ramiona, ale potęgą ramienia Boskiego, Swego własnegobóstwa, odwalił kamień grobowy i wyszedł z grobu jako zwycięzca śmierci. 

        Z tą wiarą w prawdziwą Boskość Jezusa Chrystusa, zjednoczoną osobowo z Jegonaturą ludzką, poszli Apostołowie w świat nauczając wszystkie narody. Prawda tastanowiła podwalinę wiary chrześcijańskiej, nią wierni pierwszych wieków żyli iza nią umierali. Lecz mimo to prawda ta nie stała się łatwiejszą do przyjęciadla ludzkich umysłów. Stąd całe mnóstwo różnego rodzaju herezji, które odpierwszych dni chrześcijaństwa, rzekomo w obronie czci prawdziwego Boga igodnego dlań kultu religijnego, raz wobec niezaprzeczonego faktu historycznegopostaci Jezusa Chrystusa, odmawiały Mu prawdziwej Boskości (Arianie), kiedyindziej rzeczywistości ludzkiej natury i fizycznego ciała (Monofizyci), lubwreszcie zjednoczenia hipostatycznego czyli osobowego tych dwóch natur wJezusie Chrystusie. 

        I nie myślmy, że trudności te powstawały w jakichś zapalonych i niedowarzonychgłowach. Z dziejów chrześcijaństwa wiemy, że zwolennikami tego rodzajupoglądów, byli ludzie wysoko postawieni w kościelnej hierarchii, skądinądbardzo gorliwi i przykładni kapłani. Wiele lat upłynęło, zanim nauka kościelnastała się pod tym względem tak wyraźną i przekonywująca, iż odejścia od niejuznano za prawdziwą herezję i odszczepieństwo. 

        W szczególności, jak sobie przypominamy, godność i tytuł Bogarodzicyprzedstawiały wiele trudności dla poważnych umysłów i stały się przedmiotemwieloletnich sporów, wreszcie tematem Soboru Powszechnego i uroczystej definicjina Soborze Efeskim 431 roku. Lat temu kilkanaście obchodziliśmy uroczyściel.500-letni jubileusz uroczystego ogłoszenia dogmatu, iż Matka Najśw. jestRodzicielką Boga. Tam to w pierwszym kanonie tegoż Soboru powiedziano: „Kto niewierzy, że Emanuel jest Bogiem i dlatego Najśw. Dziewica jest Bogarodzicą,niech będzie potępionym — porodziła Ona bowiem w łonie Słowo, które ciałem sięstało, a jest z Boga”. Zanim jednak do tej uroczystej definicji doszło, wrzaławalka bardzo poważna i bardzo niebezpieczna. Oto ArcybiskupKonstantynopolitański wraz z 16 biskupami nauczał, że między naturą ludzką aBoską Jezusa Chrystusa nie było osobowego zjednoczenia, że wobec tego Najśw.Panna poczęła i porodziła tylko ludzkie ciało, a nie osobę Jezusa Chrystusa. Podobnienauczał współczesny mu Patriarcha Antiocheński Jan, mając jako zwolenników swejnauk podległych sobie biskupów. Prócz tego współcześni poważni teologowiewystępowali w piśmie z obroną takiej tezy. 

        Z tych kilku wzmianek, które przypominając nam znane szczegóły z obchodówjubileuszowych ujęte zresztą w księdze pamiątkowej Kongresu Mariańskiego z 1931r., łatwo się domyślić, jak sprawa macierzyństwa Bożego Matki Najśw. z jednejstrony jest trudna do pojęcia dla umysłu ludzkiego, z drugiej zaś tak ważna wcałej ekonomi zbawienia i w systemie chrześcijańskiej wiary. Aż specjalnegokongresu trzeba było, soboru powszechnego, by tę sprawę rozstrzygnąć. Sprawa tabyła jedynym tematem dyskusji i rozważań powszechnego soboru Efeskiego,trwającego przez parę miesięcy. Dzieje soboru opowiadają nam, że kiedy wreszciena soborze pod natchnieniem Ducha Świętego ustalono dogmatyczną naukę Kościoładotyczącą Bożego macierzyństwa Najśw. Panny, miejscowa ludność Efezu i ta,która zaciekawiona i zainteresowana sprawą, przyszła z dalszych okolic, wradosnych okrzykach i pieśniach i triumfalnych pochodach dała wyraz swemuzadowoleniu, iż tęsknota serca, dotychczasowa wiara w Boże macierzyństwo PannyMaryi doznała potwierdzenia. 

        My dziś nie przeżywamy ani nie jesteśmy świadkami walk o ten tytuł Bogarodzicy.Wiemy o nim, przyjmujemy go silną wiarą bez żadnych głębszych emocji. I możesłusznie nie należy sobie życzyć, aby w duszy naszej choćby indywidualniepowtarzały się zmagania, jakich widownią były pierwsze wieki chrześcijaństwa natemat macierzyństwa Bożego. Najśw. Panny. Czy jednak nie uderza nas to, że taprzeogromna prawda i ta wyjątkowa godność Najśw. Panny Maryi nie przejmuj nasgłębiej i żywiej, że zbyt mało doznajemy serdecznych wzruszeń kiedy w dniu powszednimtak często powtarzamy: „Módl się za nami święta Boża Rodzicielko!”... 

        Ileż powinno być wdzięcznych uczuć w naszym sercu za to, że prawda ta jestprawdą naszą przez wiarę świętą uznawaną,  że nie żyjemy w czasach, wktórych moglibyśmy być wrogami tej prawdy... Ile radości powinno drgać w naszymsercu dlatego właśnie, że mamy możliwość zbliżyć się do Najśw Panny jako doBożej Matki przez czułe nabożeństwo do Niej, widząc w tym dostojeństwo Jejjakby wszechmocność wobec Syna, który jest Bogiem... Ileż szczerego lękupowinno być w naszej duszy, by to specjalne uprzywilejowanie, jakim sięcieszymy, nie stało się okazją do tym większej odpowiedzialności im mniejgłęboko będziemy przejęci prawdziwą czcią wobec dostojnego tytułu i godnościBogarodzicy. 

        Zastanówmy się poważnie nad tymi sprawami i myślmy o nich poważnie wtedy, gdy wnaszej formułce sodalicyjnego ślubowania odzywamy się słowami: „Święta MarioBogarodzico Dziewico!” 

 

Dziewico! 


        
Ks. kardynał Faulhaberw jednym ze swych kazań mówi: „Dziś są sztuki i filmy i książki tak pozbawioneczłowieczeństwa, tak zezwierzęcone, że wobec nich mimo woli trzeba się spytać:czy ludzie karmiący taką karmą syna marnotrawnego własną duszę, nie zacznąpewnego dnia jak zwierzęta chodzić na czterech nogach albo pełzać jak węże wpyle ziemi”. 

        Powiedzenie to przejmuje grozą, jest straszne, lecz nie można mu sięprzeciwstawiać. Bo czyż jest na świecie choćby jedna dusza, której by świat nieobluzgał jadem gorszącej zmysłowości? Czy jest taki kąt na ziemi do którego niedotarłyby syrenie głosy moralnego zepsucia? Czy nie jest prawdą to, copowiedział jeden z francuskich moralistów, że świat dzisiejszy jest moralnąpustynią? — Kto tego nie widzi, kto nigdy nie odczuł grozy niebezpieczeństwa, tenalbo jest wcielonym aniołem specjalnie przez Boga uprzywilejowanym, albo — coniestety jest bardziej prawdopodobne — został pochłonięty przez brudną falęzmysłowości wpierw, niż zdołał poznać kryształowe zdroje czystości. 

        Lecz jeszcze jest coś innego, co w tej dziedzinie przejmuje nas grozą, cosprawia nam bolesną udrękę, co nas niepokoi i napawa niekiedy bezbrzeżnymsmutkiem i wyrzutem — to nasza krew i nerwy, nasza zmysłowa natura. Kto tymfaktem nigdy szczerze nie był przerażony, ten niech weźmie do ręki listy św.Pawła i przeczyta słowa owego mocarza ducha, słowa pełne skargi, żalu i łez: -„Nieszczęsny ja człowiek, któż mię wybawi od ciała… Czuję inszy zakon wczłonkach moich, sprzeciwiający się zakonowi ducha… który mię policzkuje”. 

        Któraż szlachetna dusza z najgłębszych swych głębin nie wysyła w niebobolesnego i rzewnego jęku, będącego jakby echem słów Pawłowych? Któraż duszanie ogląda się trwożnie i pilnie, a niekiedy nieomal z rozpaczą za jakąśpomocą, za jakąś przyjazną dłonią, która by ją podtrzymała, gdy dobywaostatnich sił, by nie runąć w przepaść grzechu?... 

        I oto wobec tego zła od zewnątrz i od wewnątrz w tej spiekocie pustynnej światai gorączce żądzy Kościół święty przedstawia nam obraz wzniosłej Dziewicy, depcącejpył kuli ziemskiej i węża. Głowa Jej wysoko wzniesiona w sferę gwiazd, ręcezłożone na piersiach, jakby chciała powiedzieć „Dziecię wieku dwudziestegouwolnij się od pyłu ziemskiego wężowego jadu! Nie rozdzieraj brutalnie swymirękami tajemnic natury! Strzeż poczucia własnej godności i czystości! Spójrz namnie, rozkochaj się we mnie, a ja zabezpieczę cię od przemożnej natarczywościnajpodlejszego wroga! Ja ci zapewnię zwycięstwo!” 

        Wizję przeczystej Dziewicy Najśw. Panny we własnej duszy pieścił ten, kto wślubowanie sodalicyjne włożył to czarujące słowo „Dziewico”. Jest ono jękiemzbolałej duszy, jest świętym porywem ducha, wyrywającego się z pęt ciała, jestwyciąganiem ramion błaganych do stóp Panny Łaskawej i Możnej, które powtarzamyzawsze, kiedy z przejęciem słowa naszej świętej roty wymawiamy. 

        Bywa niekiedy, że pod wpływem fałszywej opinii zbyt płytkiego ujmowania sprawynie doceniamy doniosłości faktu, jaki zawiera dziewictwo Najświętszej Panny. Aprzecież fakt ten stanowi epokę w życiu całej ludzkości, bo stał się epokąprzede wszystkim w życiu kobiety. Jak słusznie zauważa Ketter w swym gruntownymdziele „Chrystus a kobiety”: „Kobieta za czasów żydowsko-pogańskich wówczasdopiero zasługiwała na szacunek, jeśli porzuciła stan i nazwisko panieńskie, aotrzymała nazwisko nowe, nazwisko męża. I wówczas dopiero była <uwolniona odhańby>, gdy znalazła narzeczonego i mogła zmienić stan panieński  namałżeński, z dziecięcia stać się kobietą”. 

        Dopiero Jezus wprowadził zasadniczą zmianę. Upełnoletnił bowiem kobietę ipodźwignął ją z poniżenia w jakim była dotąd pogrążona, uważaną za coś niższegood mężczyzny, postawił ją jako samoistną osobowość moralną obok mężczyzny i narówni z nim… Posiadła bowiem niezależne od mężczyzny pełne prawa obywatelkiKrólestwa Bożego. - Ale Jezus poszedł dalej jeszcze. Wyniósł troskę o zbawienieduszy do rzędu spraw najważniejszych, wychodząc z tego założenia, że zanajwznioślejszy i najdoskonalszy należy uważać stan ten, który ułatwiaczłowiekowi osiągnięcie najwyższych zadań i celów. 

        Przeszkodą jest wszystko, co przywiązuje człowieka do rzeczy ziemskich.Małżeństwo zaś domaga się od kobiety już z natury rzeczy pewnego oddania sięmężowi. Dlatego słowa Jezusa Chrystusa o dziewictwie należą do idei twórczych,które odnawiają oblicze ziemi. 

        Tradycja Kościelna nieprzerwana przekazała nam prawdę o ślubie dozgonnejdziewiczości, jaki złożyła Najświętsza Panna w swej pierwszej młodości, a jakzauważa ks. Willam w swej monografii o Najśw. Pannie, tym samym wedługpowszechnie panującego przekonania, również myślała, że rezygnuje z wszelkiegoprawdopodobieństwa zostania Matką Mesjasza. Świadczy o tym dobitnie Jejzakłopotanie wobec Archanioła zwiastującego Jej wcielenie Syna Bożego. Wyraztego  zakłopotania dała w swym pytaniu: .„Jakoż się to stanie, kiedy mężanie znam?” Tymczasem właśnie ta Jej miłość dziewictwa przysposobiła Ją do tejnieporównanej godności najlepiej, najgłębiej i najsubtelniej. 

        Wspaniale tę sprawę ujmuje ks. Arcybiskup Prohaszka w jednym ze swych kazań:„Odpowiedź na pytanie Najśw. Panny postawione Archaniołowi jest tylko jedna:niezrównane macierzyństwo dał Jej Ten, który nie odebrał Jej panieństwa. Ten Jąpodnosi do macierzyństwa, kto wzniecił w Niej ogień umiłowania czystości.Dzięki panieństwu połączy się z Nim, by Ją uczynić Matką. Dziewictwo Najśw.Panny jest najcudniejszym, najpiękniejszym kwiatem Bożym: wzajemne oddanie sięBoga i człowieka. Taka dziewiczość nie jest bezpłodna, jałowa, zrezygnowana,ale jest gorąca i silna miłością, nie jest zimna i obojętna, ale tchnie żaremkochającej duszy, która nie zna rozgoryczenia, ale z zapałem szuka wiecznegooblubieńca. Ideałem Jej nie są kapłanki Westy, derwisze czy wyznawcy Molocha,ale św. Agnieszka, Cecylia, Katarzyna — ciałem dziewice, duszą nieskończeniepłodne matki, gdyż taka jest psychologia dziewiczej czystości”. 

        W tych słowach znakomitego pisarza kościelnego ostatniej doby spotykamy się zjedną wielką prawdą, odnoszącą się do obrony naszej godności ludzkiej przeciwżywiołom ciała i krwi, wyjaśniającą nam i cel i istotę i możliwość dziewictwa.Dziewictwa, w którym człowiek zwyczajny podąża w ślad za Najśw. Dziewicą —wszystko jedno czy jest kobietą czy mężczyzną. Trzeba mianowicie sercu daćpotężny ideał, trzeba wzniecić w nim żar miłości, silniejszy od ognianamiętności, trzeba wolę spotęgować uczuciem szlachetnych umiłowań, by mogłaoprzeć się naporowi instynktu i wabiącym głosom świata. Kto nie ma takichideałów, kto ich szczerze nie kocha aż tak, że gotów jest dla nich uczynićofiarę z samego siebie, ten albo pogrąży się w grzechu, albo może być czystymprzez jakiś czas dla wyrachowania i oportunizmu, czystym w sensiefizjologicznym, ale nie w sensie nadprzyrodzonym i mimo wszystko pozostanieduszą małą. Dlatego św. Augustyn wypowiedział to charakterystyczne zdanie: „Nieto cenimy w dziewicach, że są dziewicami, ale to, że się poświęciły Bogu i wpobożnej wstrzemięźliwości zachowały dziewiczą czystość. Uważam za szczęśliwsząkobietę zamężną od panny spragnionej małżeństwa”. Św. Hieronim analogiczniewyraża się w tej sprawie. 

        Katoliccy teologowie ujmują tę sprawę całkiem jasno. „Dziewictwo — pisze jedenz nich — w znaczeniu podanym przez Jezusa ma dwa bieguny: negatywny ipozytywny... Biegun negatywny to stan bezżenny i czystość wyłącznie cielesna...To dopiero podstawa fizjologiczna do wyższego dziewictwa, w wyższym duchowymznaczeniu. Biegun pozytywny składa się z dwóch czynników: z wyrzeczenia sięzaspakajania naturalnych popędów płciowych, które musi być zupełnie dobrowolne,a po drugie ofiara świadomie, dobrowolnie podjęta musi wypływać znadnaturalnych pobudek. — Istota dziewiczości polega zatem na złożeniuChrystusowi Panu ofiary z nieskalanego ciała i duszy przejętej miłością Bożą”(Ketter, Chrystus a kobiety, s. 160).  

        Tak więc miłość Boża jest nie tylko źródłem czystości wszelkiego stanu, ale inieskalanej dziewiczości. Dziewiczość jest przeniesieniem całej energii iżywiołowej siły, jaka tkwi w tym instynkcie, na poziom nadprzyrodzony dlasprawy dusza, dla sprawy Bożej. Ona, trzeba by powiedzieć, jest największąsublimacją owej sławnej libido, sublimacją, o której daremnie marzył całyfreudyzm. 

        Stąd to w dziewiczym świecie spotykamy się z wyrażeniami zaczerpniętymi ze światazmysłów, a przecież sięgającymi ducha nieskończonego. Pismo św., tak mówi oNajśw Maryi Pannie, jakby chodziło o namiętność ziemskiej miłości: „miły mójmnie… zraniłaś serce moje, siostro ma oblubienico..., oblubienica szuka pogórach oblubieńca, bo trawi ją miłość. Kreśli sobie jego obraz, przypominasobie, jak wygląda oblicze, usta, oczy..., sama jest miłością i szuka miłości…Śladami Najśw. Panny kroczą ścieżkami dziewictwa wspaniałe dusze: Gertruda,której serce jest mieszkaniem Pana: Róża z Limy – róża Pana; św. Elżbieta,której Pan ani na chwilę nie zostawił samej; Teresa, którą tak ukochał, żebydla niej samej stworzył świat. Oto wszystkie biegną do promiennegoOblubieńca... Co robić, by jak najprędzej dojść do Niego? Rozmawiają i wyrażająsię o Nim poufnie, jak np. św. Agnieszka, która mówiła: „Prócz Niego nikogo niekocham, On przyozdobił mię wieńcem i perłami. Jest słodki jak miód i mleko,Jego krew rumieńcem oblewa moją twarz. Tego jestem, któremu aniołowieusługują”... 

        W ten sposób samotne „ja” znajduje w Chrystusie, w Bogu swoje „Ty” i jednoczysię z Nim najściślej. I przez tę dziewiczą miłość realizuje się to copowiedział św. Augustyn: „Ci którzy Bogu w ofierze składają dziewictwo, zawarlimimo woli związek małżeński, gdyż biorą udział w zaślubinach całego Kościoła, aoblubieńcem tych godów — Chrystus”. 

        Oto wyżynne drogi mistycznych związków z Bogiem, mistycznej przyjaźni,mistycznych jakby godów, powstające jak każdy inny naturalny związek z miłości,korzystający również z naturalnej namiętności, lecz jakżeż inaczej niż czyni toświat, niż żąda tego zmysłowa natura ludzka. 

        „Natura nasza, jak mówi ks. Arcybiskup Prohaszka,  składa się z elementuwegetatywnego, Chrystusowego i duchowego, które są sobie nawzajem podporządkowanei żadnemu z nich nie wolno zabijać innego. Ale nie każdego stać na wyższe życieduchowe, nie pozwala na to biologia, organizm, natura… Są jednak dusze, któreporywa miłość Boża i które oddają się jej niepodzielnie. Nie przeszkadzajcieim, niech idą za głosem swego upodobania. Nie bójcie się, że orzeł lata wysoko,albo że gołąb pędzi szybciej niż sroka, nie martwcie się nad jaskółką, że udajesię za morza.... Najśw. Panna wskazuje nam duchową drogę i podstawy do życiacnotliwego przez swą promienną miłość. Miłość jest źródłem zapału życiowego iona zwycięża. Na tle miłości uwydatniają się piękne rysy czystości,zjednoczenia i zespolenia z Bogiem, wzniesieni są ponad popędy cielesne i prawamaterii”. 

        W naszym sodalicyjnym ślubowaniu wywołujemy w naszej duszy dziewiczy obrazNajśw, Panny, by równocześnie wzbudzić tęsknotę do tej miłości, która jestpodstawą wszelkiej czystości i dziewiczości. I wszystko jedno, czy dusza naszado tej pory szybowała wysoko jak orzeł w promiennym locie, którego nieogarniają nawałnice, szalejące w dole, czyśmy przeżyli kiedyś to co powiedziałGoethe tak drastycznie, „że po zmysłowej przyjemności czuje się każdy jakszczur, który zjadł truciznę, obok czaru rozkoszy leży rewolwer rozpaczy”.Wszystko jedno, dziś wyrywamy się całym sercem ku tym właśnie jasnym szlakompanowania ducha nad ciałem. 

        Chcemy tym odezwaniem się do Najśw. Panny wyrazić naszą głęboką wiarę izrozumienie, że „Aniołowie Boży otaczają ogród lilii czystej duszy i wołają zpodziwem: O jaki piękny jest rodzaj czysty” — i obraz przeciwny któryprzedstawił Psalmista: „Staje się noc i włóczą się w niej wszystkie zwierzęta”.— Przez noc grzechu niewiary, zwierzę dochodzi w człowieku do głosu. Wyrażamynasze głębokie przekonanie, że lilie powinny kwitnąć nie tylko w zaciszu murówklasztornych. „Lilie polne” powinny unosić ciepłe i ożywcze tchnienienadprzyrodzoności w zimne i bezduszne poczynania świata. W tym bowiemspojrzeniu na postać Najśw. Dziewicy uczymy się czci wobec każdej kobiety i każdegodziewczęcia. To są siostry Matki Bożej nawet wtedy, jak mówi ks. kard.Faulhaber, gdyby same nie znały swej godności. Owszem gdyby nawet zapoznały tęgodność w swym ubiorze i postępowaniu! 

        Więc miejmy głęboką nadzieję, że ta Przeczysta zrozumie tęsknotę naszego sercai swą najdelikatniejszą dłonią pielęgnować będzie lilijną białość naszejczystości, czy naszego dziewictwa i nie pozwoli na zatracenie w nas pierwiastkaanielskiego, mimo największych trudności. Oddajmy się Jej miłośnie jako najwierniejszejstrażniczce naszej czystości duszy i ciała, by być najbliżej Niej na wieki. 

 

„Ja”… 

        Wśród tysięcy słów jakimi posługujemy się wnaszym życiu codziennym jest jedno, które w przeróżnych odmianach powtarza iwraca uporczywie we wszystkich naszych rozmowach, we wszystkich naszychodezwaniach się do ludzi, którym posługuje się każdy zarówno najprostszy jak inajgłębiej wykształcony i wyrobiony człowiek. Jest jedno słowo, z którym zrosłasię jakby dusza nasza, w które układamy swój najgłębszy sentyment, które jestwyrazem naszego najżywszego zainteresowania, — słowo przeważnie w swejfonetycznej rozciągłości małe, krótkie, niepozorne, a jednak zawierające wsobie całą treść życia naszego, to jest to słowo, „którym odzywamy się w naszymsodalicyjnym ślubowaniu do Matki Najśw. słowo „ja”. 

        I nic w tym dziwnego, jesteśmy przecież indywidualnością, jesteśmy sobą, mamyswoje ciało, swoją duszę, mamy swe własne życie i swe własne przeżycia zarównoduchowe jak i fizyczne, zarówno w porządku przyrodzonym jak i nadprzyrodzonym.Posiadamy codziennie nieprzeliczone szeregi świadomych aktów swejindywidualności, a jeszcze więcej momentów nie objętych naszą świadomością, amoże nawet niedostępnych dla tej świadomości, które jednakowoż stanowią konstytucyjnączy uzupełniającą całość naszej indywidualności i naszego „ja”. Wszystko bowiemto, czym jesteśmy, co przeżywamy, do czego dążymy wysiłkiem zarówno w porządkuprzyrodzonym jak i nadprzyrodzonym wszystko to jest właśnie nie czym innym, alenaszym osobistym j a, mieści się w tym słowie. I choćby to słowo było takkrótkie jak w niektórych językach, jak np. w języku angielskim, gdzie wyrażasię je po prostu jedną literą – I — to w rzeczywistości zawiera ono przebogatątreść całej naszej indywidualności łącznie ze wszystkimi najwznioślejszymizamiarami Pana Boga względem nas. 

        Tak bowiem trzeba powiedzieć, że naszym „,ja” interesował się od wieków sam PanBóg, skoro je właśnie stworzył i indywidualnością obdarzył, że dlatego dał namsamopoczucie tak głębokie, tak z naszą naturą zrośnięte i z naszejindywidualności wypływające, byśmy nim sami przede wszystkim zainteresowalisię, a w tym zainteresowaniu realizowali najwyższe zamierzenia Boskie względemnaszego „ja”.     Przypominamy sobie ten osobliwyszczegół, kiedy Chrystus Pan w przykazaniu o miłości bliźniego powiada wręcz:„Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego”, czyli po prostu jak swojewłasne j a. Cóż zatem dziwnego, ze zarówno z naturalnej konieczności jak i zrefleksyjnego poczucia obowiązku człowiek o tym j a nie tylko myśli, ale imówi. Cóż dziwnego, że myśli o nim często wszędzie, że myśli serdecznie i żywo,że myśli wytrwale i skutecznie. I nic dziwnego, że pod wpływem tej ciągłejmyśli, to słowo j a raz po razu wypada z ust naszych i krzyżuje się w powietrzuz innymi j a, o których mówią inne usta. 

        Ale nie trudno jest zauważyć, że to powtarzanie odmienianie przez wszystkiesiedem przypadków słowa j a staje się często dla otoczenia nużące i przykre, aniekiedy wywołuje wprost obrzydzenie w innych. Zdawać by się mogło, żeniesłusznie, boć skoro to słowo tak bardzo jest nasze jak my jesteśmy sobą, torównie trudno pozbyć się go w mowie, jak niemożliwe pozbawić się swej własnejosobowości i indywidualności. Jednakowoż są pewne racje tłumaczące niechęćinnych wobec przepełnionej atmosfery każdej ludzkiej mowy owym słowem. Pierwsząracją jest właśnie to, że każde j a chciałoby znaleźć, jeśli tak możnapowiedzieć, w atmosferze, a więc w ludzkiej myśli, w ludzkim sercu i po prostuna świecie trochę miejsca dla siebie. Więc czuje się niekiedy słusznie, innymrazem niesłusznie, zagrożone czy urażone, ze inne j a zasłania je, ogranicza,spycha w ciemny kąt. Racja ta, jak łatwo się domyślić, może mieć w pewnychwarunkach całkowicie swoje uzasadnienie i powinna doczekać się pewnegorespektu. Kiedy indziej jest tego uzasadnienia pozbawiona, więc może też niebyć respektowaną. 

        Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę osoby poważne, osoby życzliwie usposobione dlaindywidualności drugich, więc dla tego j a z naprzeciwka, to jednakowoż równieżmożemy zauważyć, że osoby te wobec cudzego j a, a może konkretnie wobec j anaszego, tylokrotnie powtarzanego i odmienianego w naszych rozmowach iopowiadaniach, mają pewne zastrzeżenia. Dzieje się tak przeważnie dlatego, że wto j a wkładamy inną treść, niż ono w rzeczywistości posiada, że przypisujemymu coś, co do niego nie należy, względnie należeć nie powinno, i to zarówno jakchodzi o naszą teraźniejszość, przeszłość czy przyszłość. Kiedy to j a  zjakichkolwiek względów umie opowiadać o sobie dzieje i rzeczy, które nie miałymiejsca, by w ten sposób pozą lub blagą nadać  wartość swemu j a, każdyrozsądny czuje mimowolną niechęć do tego przesadnego j a. Kiedy w nieszczerościwypowiadamy sądy i uczucia niezgodne z naszym zapatrywaniem i skądinąd znanąopinią, byle tylko w dobrym świetle przedstawić nasze j a, przysłaniamy je mimoswych zamiarów chmurami niechęci ze strony innych. Kiedy wreszcie dajemy wyrazambicjom i zamiarom na przyszłość, które nie są proporcjonalne ani do naszychwartości ani do zewnętrznych możliwości, wtedy znowu inne j a z pewną obawą iniechęcią ocenia te występy. Może się jednakże zdarzyć wręcz przeciwnie, żewłaśnie obce j a będzie miało te wszystkie nieszczerości i dlatego wobecnaszego j a będzie miało nie tylko zastrzeżenia, ale i daleko posunięte wrogieusposobienie, a więc kiedy mówimy o naszym j a, w takim razie zechciejmyprzyjrzeć się temu przede wszystkim, co w naszym j a może być nieprzyjemne,rażące, drażniące  bliźnich, gdyż niewątpliwie w tych wypadkach może byćjakaś podstawa do zrewidowania swoich własnych zapatrywań na własne  j a. 

        Z jakim to bowiem j a stajemy w naszym sodalicyjnym ślubowaniu wobecNajświętszej Bogarodzicy? Stajemy z tym, co posiadamy, stajemy takimi jakimijesteśmy. A jeśli tak zastanowimy się chwilkę nad tym własnym j a, którewszędzie w mowie i wśród ludzi chce znaleźć dla siebie miejsce, to czymże onojest? Czym chcemy zwrócić uwagę bliźnich na nasze j a? 

        Wystarczy rzucić okiem na otaczający nas rodzaj ludzki, by się przekonać jakjedni szlifami, ubraniem, kapeluszem i fryzurą chcą koniecznie zainteresowaćswoim j a innych. Wystarczy posłuchać przygodnej rozmowy jak niepozorne fakty,wypieszczone przez takie czy inne j a, urastają do miary poświęcenia,bohaterstwa, zasługi i dopraszają się nie zasłużonego uznania i nagrody.Pomyślmy, ile razy zdarzyło się nam w naszym życiu posługiwać  się tegorodzaju pozami, byle tylko to nasze j a stało się widoczne, byle zwróciło uwagę,innych na nas, byle tylko odpowiednią kolorystyką udało się zasłonić braki ipustki tkwiące w naszym j a. 

        Pomyślmy tylko solidnie nad tym, by przecież w tym momencie, kiedy odzywamy siędo Matki Najświętszej nie było żadnej pozy, ani cienia blagi, lecz całkowitaszczerość, prawdziwie naga prawda dotycząca naszego  j a. Owszem niech namstaną przed oczyma wszystkie nasze naturalne zdolności i przymioty ciała iducha, lecz również niech tej świadomości towarzyszy prawdziwa odpowiedź napytanie, ile to w naszym życiu zmarnowaliśmy naszych talentów naturalnych, ilezdolności nie wyzyskaliśmy, jak dziś nie widzimy już żadnej możliwościnadrobienia zaniedbanych chwil i zmarnotrawionych zdolności. Przypomnijmy sobienasze stosunki z ludźmi od wczesnego dzieciństwa, od tych chwil, kiedy wokółnas były serca wyłącznie nam oddane i przypomnijmy sobie, czym było wobec nichto nasze j a. Czym było to  j a  względem rodziców i rodzeństwa, czymono było wobec kolegów i koleżanek, wobec sąsiadów i krewnych, względemstarszych i przełożonych, względem rówieśników i poddanych. Czyż nie przejmienas jakby groza lęku wobec tych licznych zobowiązań, jakeśmy zaciągnęli, dziękidobrodziejstwom ze strony innych, zobowiązań nie wyrównanych i raz na zawszeminionych sposobności do wyrównania. 

        A jeśli w tych sprawach zewnętrznych i w porządku naturalnym nie trudnodostrzec nam tyle różnych niedociągnięć, braków i poważnych win obciążającychnasze j a, to cóż dopiero, jeżeli zechcemy zwrócić uwagę na wartości naszego ja  w perspektywie nadprzyrodzoności. Jakżeby to nasze j a wyglądało gdybychciało współpracować stale z uprzedzającą Bożą łaską uczynkową? Ileż dni wżyciu naszym liczymy takich, w których z najspokojniejszym sumieniem moglibyśmyo sobie powiedzieć, żeśmy nie zmarnowali żadnej łaski, ani żadnego dobregonatchnienia? A może nawet wręcz przypominamy sobie jakby pozytywneprzeciwdziałanie i sprzeciwianie się woli Bożej, które po prostu było grzechem,grzesznym zapominaniem o Bogu, trwaniem w grzechu i powtarzaniem tego grzechu.Spójrzmy na życie, na własne j a z tego stanowiska nadprzyrodzonego jakby narozległy horyzont otaczający nas w koło albo na daleką przestrzeń drogi naszegożywota, któreśmy dotąd odmierzyli. Popatrzmy się ile na tej przestrzeni jest odcinkówi połaci świecących pustką zaniedbanych ugorów albo  przerażającymiruinami i zgliszczami zła, spowodowanego naszą lekkomyślną wolą. To jesteśmymy! To jest nasze j a! Nasze j a ubogie, a może bardzo a bardzo zbankrutowane. 

        Czy wobec tego moglibyśmy się odważyć na jakąś pozę względem Matki Najśw.,mówiąc do Niej i prezentując Jej niejako nasze j a? Chyba nie! To też wformułce ślubowania Sodalicji męskich po tym słowie spotykamy takie głębokopokorne wyrażenie „lubo najniegodniejszy Twej służby”. Chciałoby się niemalpowiedzieć to, co niewątpliwie odruchowo się odczuwa: zali może takie nędzne ja zbliżać się do największej świętości Bogarodzicy Dziewicy, odzywać się doNiej z całą szczerością i zaufaniem? Chyba nie u ołtarza, ale gdzieś jak ówewangeliczny celnik w ciemnym kącie świątyni Pańskiej, na jej progu powinnoklęczeć to nasze j a  i bić się w piersi w poczuciu własnej winy iodpowiedzialności. 

        Ale nie! Mimo tych wszystkich przewin i mimo nędzy całej, nędzy naszego j a,owszem właśnie dla naszych przewin zbliżamy się do Najświętszej Panny, o którejwierny, że jest Matką Odkupiciela. Jest Matką Tego, który przyszedł szukaćtego, co było zginęło, dawać życie i dawać je w obfitości, przyszedł niecićogień w ludzkich sercach i czeka na to, by ten ogień zapłonął. 

        Jest Matką na to, by nam Swym wstawiennictwem i Swą macierzyńską dobrociązjednać przebaczenie win, by wesprzeć naszą dobrą wolę. Jest Bożą i nasząMatką, czyli tą istotą, która Swoje dziecię zmarnowane życiem i drogą, zdrożoneaż do upadłego, sponiewierane własną i świata złością chce przygarnąć do Swegoserca, by ze znojnego czoła otrzeć pot i pył, by odziać duszę w dostojeństwaBożego szaty, a sercu dać głęboki pokój w przystani. 

        Niech więc szczerość i prawda w sądzie o naszym j a będzie nam okazją zarównodo naszej głębokiej pokory, jak i do serdecznej wdzięczności za to, na co tągłęboką pokorą zasłużymy sobie wobec Najświętszej Panny i Boga. 

 

Obieram sobie Ciebie 

        To, co nadaje szczególniejszy walor naszemuślubowaniu sodalicyjnemu, tkwi w słowach: „Obieram sobie Ciebie”. Wiadomobowiem, że do tego aby jakiś akt religijny mógł mieć wartość zasługującą, musibyć aktem refleksyjnym, uczynionym z zastanowieniem i w pełnej wolnej woli. I wtych słowach wyrażamy tę naszą refleksyjną świadomość i całą dobrą wolę.Oświadczamy wręcz, że obieramy sobie Matkę Najświętszą za Panią itd. 

        Cóż tkwi w pojęciu wyboru? Przede wszystkim ze strony rzeczywistości musi byćwielkość wartości; tam bowiem, gdzie w grę wchodzi tylko jeden przedmiot, dokądprowadzi tylko jedna droga, albo jedyna pozostaje możliwość, tam nie może byćmowy o wyborze. A skoro wypowiadamy to słowo, że obieramy sobie Matkę Najśw.,to w takim razie muszą być jeszcze inne wartości nieobojętne w ogóle dlaczłowieka i dla nas, i dostępne dla nas, by można było wybór uskutecznić.Istotnie nie możemy zaprzeczyć, że obok dobra nadprzyrodzonego stoi przedczłowiekiem każdym wielkość dóbr przyrodzonych, obok wartości materialnych sąwartości duchowe. Wiemy o tym, że w porządku nadprzyrodzonym i w całym systemiekatolickim są też różnego rodzaju wartości i dobra nadprzyrodzone, dostępne dlanas i w ogóle dla człowieka. 
        Żeby jednak wyboru dokonać,trzeba te wartości w jakiś sposób poznać, ocenić je, oszacować i dopiero na tejpodstawie powziąć decyzję, która jest trzecim i najważniejszym warunkiem iistotą wyboru. Jeżeli więc  w naszej rocie ślubowania oświadczamy, żeobieramy sobie Najśw. Pannę za Matkę to w takim razie tym samym deklarujemy, żespośród tych wielu wartości, z którymi w życiu mieliśmy możność już się spotkaći których wagę mogliśmy ocenić, wybieramy oto Ją, że do Niej kierujemy nasząwolę, że ku Niej lgnie nasze serce.
 

        Ważkie słowa i wielka ich treść. Nie trzeba być byt bystrym obserwatorem, anisubtelnym psychologiem, by się przekonać, jak w rzeczywistości do duszy naszejpchają się mimo wszystko na pierwszym miejscu wartości materialne. Jest prawemnaszego poznania, że niczego nie ma w duszy naszej, czego by wpierw nie było wjakiś sposób w naszym zmyśle. Dostojeństwem człowieka jest to, że wartościmaterialne, czyniące wrażenie na zmysły, potrafi uduchowiać żeby takpowiedzieć, sublimować, i nadawać im wartości moralne. Lecz i tragedia ludzka wtym tkwi, że w tych wartościach materialnych potrafi człowiek pogrążyć swojąduszę i zaprzedać ją wraz z wolą i z własnym szczęściem. Niebezpieczeństwo jestwielkie, a tkwi ono w tym, że z jednej strony te wartości materialneprzelicytowują się wzajemnie i pchają się tłumnie, jak by parforce do naszej świadomości, w którejczekają na nie nasze różnego rodzaju zmysłowe popędy i pożądania, równieżlicytujące się i wyprzedzające w zaspokojeniu własnego głosu. 

        A oprócz tego roju, uderzającego na naszą duszę od świata materialnego i odnaszych fizycznych skłonności, jest równie wielka chmura niebezpieczeństw ipokus płynących zarówno od naszego rozumu, protestującego przeciw wszelkiejniejasności, choćby ona była powodowana nieskończonością i doskonałością samegoBoga i bezmiarem ludzkiego szczęścia, — pokus płynących i od naszej woli, jakżeczęsto niestałej, ociężałej i zbyt słabej. 

        Kto mówi, że obiera sobie Najśw. Marię Pannę, ten nie tylko wyraża jakąśpobożną myśl, iż wśród wielu nabożeństw i religijnych praktyk wybiera MatkęNajśw. i nabożeństwo do Niej, jako dla siebie najodpowiedniejszy sposób iśrodek zbawienia i doskonalenia się, kto w ślubowaniu sodalicyjnym wypowiada tesłowa, ten nie tylko oświadcza, że prócz czy ponad inne organizacje religijne ikatolickie ceni sodalicyjne życie, ale ten wypowiada w sposób domniemany, znanezresztą może tylko jemu i Bogu własne przeżycia. W słowach tych wypowiada duszanasza może te straszne tragedie, które są udziałem niejednego ludzkiego żywota,kiedy to człowiek wszystkie swe siły, marzenia i tęsknoty poświęca dla jednegodobra, wszystko jedno materialnego czy duchowego, ale w porządku przyrodzonym,by niebawem po jego zdobyciu przekonać się, że to wszystko nie warte byłotrudu, że serca jego w żadnym stopniu zaspokoić nie mogło. Zawody i straty,klęski i sukcesy, upadki i przemijające szybko radości, płynące z takich czyinnych wartości znikomych, oto podstawa do wypowiedzenia tego ważkiego słowa:„obieram sobie Ciebie”. 

        Obieram sobie spośród wielu dóbr, jakimi raczy mię świat i życie, ludzie ibezrozumna przyroda, opinia czy materia, spośród dóbr, do których pcha mię całamoja natura wkorzeniona w świat i przyrodzone dobra, i spośród nieprzeliczonychdóbr życia nadprzyrodzonego — ceniąc ich ogromną wagę i doniosłość dla megoindywidualnego życia — obieram sobie jednak Ciebie Matkę Bożą za swoją Matkę.Oto prawda zawarta w tych słowach, prawda, w której musi być moja praca, leczobok niej i natchnienie łaski Bożej. 

        Tak bowiem trzeba patrzeć na naszą decyzję, że racją jej jest nie tylko faktistnienia wielości dóbr i nasz dobrowolny między nimi wybór, ale że specjalnenaświetlenie Bożego tchnienia dało nam możność oceniania słusznie tej wartości,jaka tkwi w przedmiocie nabożeństwa do Najśw. Panny i w życiu sodalicyjnym. Byćmoże, że to Boże natchnienie szło jakby drogami przypadku, że ktoś właśnie znaszych znajomych mimo woli wspomniał o Sodalicji, że przygodnie byliśmyświadkami jakiejś sodalicyjnej uroczystości albo pracy. Być może, że takie napozór drobne szczegóły, otworzyły nam oczy na to dobro nadprzyrodzone, o którymzresztą wiedzieliśmy już przedtem, które jednakowoż dotąd ani nas niepociągało, ani nam nie imponowało, bo jeszcze inne dobra do nas silniejprzemawiały i bardziej władały naszym sercem.      Choćby nawet ktoś był świadom, że do Sodalicji i uroczystego aktu ślubowaniadoprowadziły go właśnie tego rodzaju przypadkowe okoliczności, to jednakwierzyć nie tylko można, ale i trzeba, że o ile z naszego czysto ludzkiegostanowiska szczegóły te mogą mieć pozory  wszelkiego przypadku, to w całymsystemie Opatrzności Boskiej względem nas przypadkiem nie były. Warto o tymwiedzieć, aby może z pewnej odległości od tych momentów, wpływających takbardzo na naszą decyzję, umieć je odpowiednio ocenić i chcieć za nie dobrociBożej serdecznie podziękować. 

        Kiedy zaś wiemy, że w słowach powyższych wyraża naszą decyzję, to trzeba zdaćsobie dobrze sprawę z jej walorów. Wszystko bowiem, co dotyczy godności MatkiNajśw. i obiektywnej wartości nabożeństwa do  Najśw. Panny i zasługsodalicyjnych zespołów przez długie, dzieje ich istnienia, obejmuje ta właśniedecyzja. Im lepiej ocenimy te obiektywne wartości, tym głębiej zrozumiemy iocenimy wartość naszej decyzji. Cóżby bowiem znaczyło, że i w życiu nadprzyrodzonymnabożeństwo do Matki Najśw. odgrywa tak niesłychanie doniosłą rolę, gdybyśmysami nie byli o tym przeświadczeni i sami według tego przeświadczenia nie żyli?Dlatego w tym słowie musi być zawarta również wartość subiektywna, osobistegoprzekonania i stanowczej woli, skierowanej raz na zawsze w stronę Matki Najśw.i nabożeństwa ku Niej. Dlatego też, ilekroć powtarzamy ważkie słowa naszegosodalicyjnego ślubowania, wtedy zawsze wola nasza powinna krzepnąć, na nowo siępodniecać, wypowiadać stanowczo swą trwałą decyzję najszczęśliwszego obioru. 

        Wiemy co prawda na podstawie doświadczenia, że nasze różnego rodzaju wybory iobierania mimo poważnych zastanowień mają niekiedy fatalne następstwa istanowią mniej lub więcej tragiczne życiowe pomyłki. Źle  jest, jeśli ktośpopełni omyłkę, wybierając przy kupnie niewłaściwy przedmiot. Gorzej, gdy np.przy wyborze przedstawiciela społeczeństwa do izb parlamentarnych odda się głosna człowieka niegodnego zaufania, jeszcze gorzej, gdy ktoś publicznie wkościele oświadcza, że wybiera sobie tego lub tę za małżonka lub małżonkę,chociaż zupełnie sobie nie odpowiadają. Więc mimo wyboru można narazić się nasmutne następstwa, mimo wyboru można konsekwencje boleśnie przeżywać cależycie. 

        I w naszym wyborze może zajść jedna pomyłka, tkwiąca nie w tym jakoby wartośćprzedmiotowa nabożeństwa do Matki Najśw. i sodalicyjnego życia oraz pracyzawierały coś mniej dobrego albo niedobrego dla nas, ale jedynie w tym, że niedość doceniamy wartość zarówno obiektywną jak i subiektywną naszego wyboru. Wtym jedynie tkwi prawdziwe niebezpieczeństwo, że ta nasza decyzja, która wpierwszej chwili posiadała zawsze tyle radosnej mocy, może pod wpływem naszychzaniedbań, niekiedy bardzo niepozornych, stracić cały swój urok do tegostopnia, że aż zacznie wydawać się nam niewłaściwa. Tym tylko można tłumaczyć,że członkowie Sodalicji niekiedy dochodzą do tak tragicznego wniosku, iżpopełnili omyłkę wypowiadając decyzję wyboru Matki Najśw. i życia sodalicyjnegoi odwołują ją przez występowanie z sodalicyjnych szeregów. 

        Wiedzmy o tym, że pociągające blaski życia sodalicyjnego mogą stracić ten swójurok pierwsza to zarówno z naszej winy, jak i z zamierzenia Bożego. Wszak PanBóg wszystkie dusze, które chce pociągnąć ku wyżynom doskonałości doświadcza iw ten sposób, że oddala się od nich ze Swymi pociechami, by w utrudzeniu i bezwzględu na swoje miłe przeżycia szukały jedynie prawdy i świętości, dlategojedynie, że Bóg tak chce. Więc i w sodalicyjnym życiu musimy być gotowi na to,że promienne blaski życia sodalicyjnego będą nam przygasały, lecz nie po to,byśmy stracili dla nich szacunek i miłość, ale po to, by własnym wysiłkiemutwierdzić w duszy to, co przedtem bez naszej pracy wprowadziła Boża dobroć iłaska. 

        Dlatego też słowa powyższe: „Obieram sobie Ciebie”, powinny być dla nas okazjądo rachunku sumienia, o ile ta nasza decyzja jest równie silna dziś, jak była wpierwszej chwili. Czy w niej nie ma już przypadkiem jakichś odchyleń, czy ona wnas potęguje się i coraz bardziej staje się skuteczna i wpływająca nacałokształt naszego życia nadprzyrodzonego. 

        Z tych kilku uwag wnosić możemy, jak poważne to są słowa i jak wieleodpowiedzialności bierzemy przez nie wobec, własnego sumienia. 

        Swego czasu Chrystus Pan do Apostołów powiedział te wielkie słowa: „Nie wyściemnie wybrali, ale ja was wybrałem, abyście szli i owoc przynosili i aby owocwasz trwał”. Istotnie, kiedy czytamy opowiadania ewangeliczne o powołaniuApostołów, widzimy wyraźnie, jak Chrystus Pan w ten czy inny sposób wzywał ich,by szli za Nim. My w naszym sodalicyjnym ślubowaniu wypowiadamy więcej naszejosobistej decyzji, lecz przez to, jak już zauważyliśmy, nie wyrzekamy się Bożejingerencji na tę decyzję. I na pewno nikt z nas nie potrafi stanowczopowiedzieć, jak dalece i w jakiej mierze czynnik nadprzyrodzony łączył się zjego świadomymi aktami woli w sprawie sodalicyjnego życia. Wobec tego tymwięcej nasze sodalicyjne powołanie i życie musi wymagać z naszej stronyostrożności i szacunku, im więcej w nim jest uprzedzające Bożej dobroci. Lecztym nie mniej powinniśmy z całą świadomością i męską decyzją podtrzymywać swąszlachetną wolę, że Matka Najśw. jest naszym umiłowaniem, żeśmy Ją sobiewybrali. 

 

Obieram… za moją Panią 

        Kiedy człowiek jest podniecony szlachetnymuczuciem, kiedy jest rozmiłowany w jakimś przedmiocie czy osobie, wówczasskłonny jest do wypowiadania wielu pochlebnych słów o przedmiocie swegoumiłowania. Tak samo i w modlitwie i w stosunku naszym do świętości. W chwilachjakby modlitewnego entuzjazmu, przychodzą nam łatwiej słowa, którym chcemyuczcić świętość, przed którą się korzymy. Ale w ludzkim życiu bywa, że słowapochlebne nie zawsze odpowiadają prawdzie, że zawierają przesadę, że niekiedybywają stosowane do przedmiotów i osób umiłowanych bez dostatecznieuzasadnionego sensu i znaczenia. Owszem być może i nawet bywa nieraz, że i wnaszych modlitwach wypowiadamy słowa, których treścią albo się nie przejmujemy,których treści nie doceniamy, gdyż po prostu nie rozumiemy jej odpowiednio. 

        Oto w naszym ślubowaniu sodalicyjnym odzywamy się do Matki Najśw, że obieramyJą za naszą Panią, Orędowniczkę, Patronkę i Matkę. Są to niewątpliwie słowaentuzjazmu duszy, miłującej Matkę Najśw, wypowiedziane przez osobę świętą,które w naszym oddaniu się Matce Najśw.  podejmujemy i powtarzamy. Chodziwięc o to, by te słowa nie były tylko pustym dźwiękiem, ale by dla naszawierały głęboką treść, która z jednej strony przedstawia nam w różnych jeślitak rzec można, barwach piękność Matki Najśw., a z drugiej w duszy naszejwywołuje specjalne tony czci, hołdu i nabożeństwa do Matki Najśw. 

        Z góry można powiedzieć, że skoro słowa te formułką ślubowania sodalicyjnegowypowiedziała osoba święta, to nie wstawiła ich bez sensu, bez znaczenia, ajeśli tak jest, to w takim razie powinniśmy się starać to samo znaczenie nadaćtym słowom i zrozumieć, co one mówią o Najśw. Pannie, jak one przemawiają iprzemawiać po- winny do nas, co one o nas samych mówią. Dlatego im na pozórkrótsze i powszechnie znane są słowa, którymi odzywamy się do MatkiNajświętszej, tym głębiej powinniśmy się nad nimi zastanowić, aby tym wyżej jeocenić. 

        „Obieramy sobie Matkę Najśw. za Panią”. Cóż znaczy to słowo w odniesieniu doMatki Najśw.? Jaka jest jego treść, czym my jesteśmy wobec tego tytułu względemNajśw. Panny? 

        Zarówno z Pisma św. jak i z powszechnego użycia w kościele katolickim wiemy, żeBoga nazywa się Panem. Nie dziwi nas ten tytuł wcale, bo jeśli tytuł tenoznacza jakieś władztwo, jeśli tytuł ten przysługuje właścicielowi w stosunkudo przedmiotu posiadanego, to w takim razie najwłaściwszym i najistotniejszymPanem w stosunku do wszystkich rzeczy, do całego świata i człowieka jest Bóg.Bożą własnością jest stworzenie mocą nieograniczonej Jego twórczości,wywołującej z nicości wszystko. Dlatego Bóg jest władcą i Panem pierwszym iostatecznym i nieograniczony chyba własną wolą w stosunku do całości stworzeń.Wiemy również z objawienia Bożego, jak nie mniej i powszechnego zwyczajuKościoła św., że Jezusa Chrystusa również nazywa się Panem i że tym Panem wsensie najgłębszym Jezus Chrystus jest. Tytułem zaś tego władztwa JezusaChrystusa nad ludzkością jest nie tylko metafizyczny fakt, że dzieło stworzeniajest dziełem trzech Osób Boskich, ale jeszcze szczególniejszy fakt, posiadającyznaczenie prawne, fakt jakby nadprzyrodzonego kontraktu, mocą którego JezusChrystus nabył nas krwią Swoją. Św. Paweł wielokrotnie w swych listachpodkreśla ten szczegół i zaznacza, że odkupieniem Jezus  Chrystus nabyłpanowanie nad całą ludzkością. 

        Lecz skąd i dlaczego i w jakim znaczeniu możemy nazywać Najśw. Pannę nasząPanią? Do zrozumienia jego prawa doprowadzi nas Jej stanowisko w dzielepowszechnego Odkupienia i w dziele zbawienia każdej indywidualnej duszy. Nieobce są nam tego rodzaju wrażenia, że Matka Najśw., jest Współodkupicielką zJezusem Chrystusem rodzaju ludzkiego. To Współodkupienie nie polega w swejistocie na tym, jak się niekiedy sądzi, iż Matka Najśw. odbyła wraz zChrystusem drogę krzyżową i do Jego cierpień przykładała Swe matczyne bóle icierpienia, ale przede wszystkim na tym, iż Ona wolą Swoją zdecydowała oWcieleniu Syna Bożego, o Swym macierzyństwie. I tak jak Wcielenie Syna Bożegodokonane mogło być poprzez wolę nieskończenie dobrą drugiej Osoby Boskiej,która chciała zstąpić na ludzki padół, a odkupienie dokonało się dzięki wolnemuaktowi woli ludzkiej Jezusa Chrystusa, wskutek czego natura ludzka w osobieBoskiej mogła dokonać i dokonała aktu nieskończonej zasługi, tak wolna wolaMatki Najśw. stała się i była przez swe „fiat” warunkiem dokonania aktumiłosierdzia nieskończonego Boga i aktu Odkupienia przez Jezusa Chrystusa. 

        Jeżeli władztwo i panowanie Jezusa Chrystusa opiera się specjalnie na dzieleOdkupienia i jeżeli Matka Najśw. w tym dziele odegrała tak zasadniczą rolę, tow takim razie możemy zupełnie słusznie uczcić Ją tytułem Pani i widzieć w niejpanowanie nad całym światem, współwładztwo z Jezusem Chrystusem w tym znaczeniui w tym stopniu, jak jest Współodkupicielką. 

        Władanie to pogłębia się i jego znaczenie staje się dla nas bardziej oczywiste,jeżeli uwzględnimy i tę wiarę powszechną Kościoła, że łaska Boska do każdegoindywidualnego serca dostaje się za pośrednictwem Najśw. Mani Panny. Jeśli Onajest Panią łaski Bożej, to jest Panią  i tych, którzy żyją Bożą łaską i złaski Bożej. 

        Jakież konsekwencje wynikają z tego tytułu Matki Najśw.? Kim powinniśmy być wstosunku do Niej, jeśli ona jest naszą Panią? Ustawodawstwo rzymskie ujęło wspecjalną formułkę zakres władzy właściciela, pana w stosunku do przedmiotuwłasności, podwładnych. 

        Rzymski pan mógł własności swojej używać i nadużywać, utiet abuti. Wszystko jedno, czy to była rzecz martwa, czy żywa,istota rozumna, czy nierozumna, prawo rzymskie widziało własność panowania wjego nieograniczoności. Z czasem dopiero prawo to ograniczano w stosunku doosób, a następnie ograniczono je nawet w stosunku do rzeczy. Możemy siędomyślać, że rzymskie pojęcia w istocie swojej były słuszne, ale o tylesfałszowane, że nieograniczone władztwo wobec rzeczy i osób może mieć tylkonajwyższy pan — Bóg. Obecnie rozumiemy panowanie, czyli stosunek pana do sługi,przede wszystkim jako władztwo nad wolą człowieka. Ten, kto jest panem, maprawo wytyczać człowiekowi i jego woli pewne drogi, na prawo wydać obowiązującego rozkazy i polecenia. I chociaż Boże panowanie rozciąga się nad całą ludzkąnaturą i ciałem, i duszą, i obejmuje wszystkie szczegóły natury ludzkiej, tojednak przede wszystkim  występuje tam, gdzie żąda od Woli ludzkiejzastosowania się do norm Boskich przykazań, poleceń i natchnień Bożej łaski. 

        Lecz i tutaj napotykamy na specjalną trudność. Wiemy pozytywnie z objawieniaBożego Starego i Nowego Testamentu, że Bóg to swoje władztwo zaznaczał,ustanawiając normy ludzkiego działania w różnego rodzaju przykazaniach. Czyżjednak możemy napotkać jakiś ślad tego, żeby Matka Najśw. jako Pani zaznaczaław jakikolwiek sposób ten swój władczy przymiot, żeby cokolwiek rozkazałaludzkości, wiernym, albo indywidualnemu człowiekowi?1  A jednak mimopozornej trudności możemy wykazać że Ona w stosunku do nas wydała i wydajewciąż swoje władcze rozkazy, że zaznacza swoje panowanie w stosunku do naszejwolnej woli. 

        Przede wszystkim musimy sobie uprzytomnić, że Matka Najśw. Swą wolą obejmujenajdoskonalej wolę Bożą. Boża wola jest Jej wolą, Boży rozkaz jest wskutek tegoJej rozkazaniem. I jak w momencie zwiastowania swoim pokornym „fiat”wypowiedziała całkowicie duszę swoją i oddanie własnej woli na usługi woliBożej, tak w dalszym ciągu Jej wolą, Jej jakby rozkazem jest pełnienie woliBożej przez wszystkie stworzenia, a w szczególności przez człowieka. 

        Mamy zresztą pod tym względem wyrażenie Jej autentyczne, które jest ostatnimsłowem Matki Najśw., zanotowanym na kartach Ewangelii i stać się musi hasłemżycia wszystkich czcicieli Matki Najśw., wszystkich, którzy w jakimkolwiekstopniu Jej macierzyńskiej interwencji używać będą w stosunku do Boga.„Cokolwiek rozkaże wam, czyńcie”, oto pierwsze słowa, jakie wypowiada Maryja doludzi, kiedy na Jej pośrednictwo Syn Boży ma dla ich dobra dokonać pierwszegocudu podczas godów w Kanie Galilejskiej. Oto Jej niezłomna wola, Jej generalnyrozkaz w stosunku do wszystkich wiernych. Wola Boska w stosunku do nas zarównow ogólnych przykazaniach jak w naszych szczegółowych obowiązkach zawodu istanu, jak wreszcie wola Boska przemawiająca do nas natchnieniem łaski jest Jejwładczą wolą.         W rzeczywistości zatemnie możemy się spodziewać, ani nie możemy się niepokoić, żeby Matka Najśw.żądała od nas jeszcze czegoś szczególnego, żeby wydawała nam specjalne jakowepolecenia z tej racji, że Ją świadomie i z przekonaniem mamy za swą Panią i żeJej oddajemy się jako słudzy. 

        Mimo to jednak nie można powiedzieć, że w takim razie to dostojeństwo MatkiNajśw. i uznanie go z naszej strony jest bez znaczenia. Przeciwnie — wzrozumieniu tego naszego stosunku do Matki Najśw. — uzyskujemy nową pobudkę,która tym siniej działać może na naszą wolę, im silniej chwyta nasze serce.Przy każdym spełnieniu przykazania Boskiego, przy każdym nagięciu się donaszego obowiązku, przy każdym wysiłku w sumienności i delikatności wobec, Bogabliźniego i własnego „ja”, możemy radośnie, ofiarnie i z ufnością powtarzać:„dla Ciebie Maryjo i dla Twej czci”! Spróbujmy w naszym codziennym życiuzwrócić baczniejszą uwagę na tę pobudkę, spróbujmy w momentach walki, wchwilach, gdy już chcemy się sprzeniewierzyć sumienności w pełnieniu naszychobowiązków, przypomnieć sobie tę pobudkę, by w imię Marii pokonać słabość,odnieść zwycięstwo. 

        Lecz jako członkowie Sodalicji musimy sobie uprzytomnić, że należąc doorganizacji maryjnej, a więc tej, która za swój ideał i za swą Panią uważaNajśw. Pannę, specjalnie zobowiązujemy się do korzystania z tej pobudki ale icoś więcej. Przez wstąpienie do Sodalicji zobowiązujemy się szczególnie dokorzystania ze środków zbawienia i wewnętrznego życia jakich nam Sodalicjadostarcza, do jakich nas zachęca, które są w zwyczajach lub w przepisachsodalicyjnych ujęte. Przestrzeganie przepisów sodalicyjnych wszystko jedno, czytych które za bezpośredni cel mają nadprzyrodzoność jak np. nabożeństwasodalicyjne czy choćby najbardziej błahych i na pozór czysto formalnych, jak npsodalicyjne składki, usprawiedliwianie się z niespełnionych obowiązków itd.,wszystko to jest pełnieniem służby Bożej wobec Matki Najśw. I przeciwnie,zaniedbywanie choćby najmniejszych obowiązków sodalicyjnych jest równocześniesprzeniewierzeniem się nie tylko swemu danemu słowu w ślubowaniu sodalicyjnym,ale również przeciwstawianiem się woli Najśw. Pani. 

        Jeśli bowiem w Sodalicji jest jakaś władza, to jest ona od Boga i wola tejwładzy jest wyrazem woli Bożej — a więc i woli Matki Najśw. Jeśli w Sodalicjimoże być jakieś polecenie i obowiązek to tylko mający za cel ostateczny służbęNajśw. Pannie. 

        Tak więc widzimy, że to jedno słowo, którym zwracamy się do Matki Najśw. jest wswej treści bardzo bogate, że ono wiąże nas specjalnie i zachęca do solidnościzarówno w życiu sodalicyjnym jak i w naszych wszystkich obowiązkach i ludzkich,i katolickich w imię Maryi. 

        A jeżeli rozumiemy dobrze, że ludzie wobec swych władz chcą uchodzić za karnychi lojalnych, że dla względów doczesnych, dla chleba i stanowiska potrafią byćbardzo ulegli i bardzo wierno-poddani, to czego naprawdę spodziewać się będziemożna, jeśli tak głęboko pojmiemy z jednej strony władztwo Najśw. Panny, a zdrugiej nieprzebrane korzyści, jakie płyną z respektu wewnętrznego i czynnegowobec Jej świętego panowania... 

        Warunkiem potęgi i siły każdej armii, jest wojskowa karność i posłuszeństwo.Chlubą harcerstwa i każdej dobrej organizacji jest posłuszeństwo i dyscyplina.Potęgą nie tylko Sodalicji jako organizacji, ale i każdego sodalisa isodaliski, potęgą i chlubą nieporównaną będzie zawsze głębokie uznanie Najśw.Panny jako Pani naszej, uznanie, które odda naszą wolę w Jej służbę wierną iniezłomną. 


1 W prywatnych objawieniach dawała i daje Najśw. Panna nierazpewne wyraźne polecenie, np. św. Stanisławowi Kostce: „Wstąp  doTowarzystwa Syna mojego” albo polecenia ogólniejsze skierowane właściwie docałej ludzkości, jak np. w Lourdes, w Fatimie.

 

Obieram sobie... za Orędowniczkę,Patronkę 

        Kiedy odzywamy się do kogokolwiek tytułem panczy pani, to z jednej strony tytuł ten może napawać nas pewnym skrępowaniem,poczuciem własnej niższości i niegodności albo też w potocznej mowie, staje siętytułem niemal bez wartości. I tak jest faktycznie, że z samego pojęciawładztwa nie możemy określić ani wnieść o właściwościach ani tego, który panujei jest panem, ani tych, którzy są podwładnymi i sługami. Wszak można być panemw stosunku do przedmiotu, czy człowieka mało wartościowego, a nawet złego.Można być panem wobec osoby, która zupełnie nie jest karna, która wręcz jestnieposłuszna, a nawet w sercu swoim żywi niechęć, czy nienawiść wobec swegowładcy. I ten, który panuje może być panem dobrym lub złym, może być panemnajżyczliwszym i wprost nieżyczliwym w stosunku do podwładnych. Panem jest wdalszym ciągu nawet wtedy, kiedy o swych podwładnych nie dba i wtedy, kiedy ichkarze, a nawet wtedy, gdy się nad nimi pastwi.   

        Więc w rzeczywistości jest w tym tytule coś, co nie przedstawia ujmującejtreści, samo z siebie przynajmniej; jest w każdym razie coś, co tworzy pewiendystans między osobą panującą a osobą podwładną. Im większy jest pan i bardziejabsolutna jego władza, tym ten dystans jest większy. A jeśli uwzględnimywładztwo Boże, Boże dominium, jeżeli zastanowimy się nadistotą i źródłem tych Bożych przymiotów, a więc i tytułu Pan, jakim się do Bogazwracamy, to dystans nasz wyczuwamy jako nieskończony, gdyż władztwo Boże jestnieskończone i nieograniczone w swej treści. 

        Nic też dziwnego, że tytuł ten może onieśmielać, że wywołuje w duszy ludzkiejzażenowanie, skrępowanie, a nawet pewien lęk. Kiedy się nad nim zastanawiamy,to musimy dojść do pewnego odczucia swej absolutnej zależności od Najwyższego.Rozumiemy i przeżywamy całą głębokością naszej duszy własną słabość i nicość,rozumiemy i przyznajemy całą własną niedoskonałość, widzimy i drżymy wobeczłości naszej, która staje nam przed oczyma silniej i jaskrawiej wówczas, gdystajemy wobec Boga jako Pana. On jest Panem, a my Jego sługami, sługaminiestety po wielokroć razy niewiernymi. Nie mamy odwagi wówczas podnieść oczu,by spojrzeć w oblicze swego Pana, nie mamy sił, by zbliżyć się do Niego zufnością, nie mamy ufności, by zbliżyć się do Niego z prośbą o uwzględnienienaszych potrzeb. 

        I coś z tego wewnętrznego skrępowania pozostaję w naszym sercu, kiedy odzywamysię do Najśw. Panny, nazywając Ją naszą Panią. Jeśli jest naszą Panią, to myjesteśmy Jej podwładnymi. Ona jest wielka i potężna, a my mali i nikczemni. Taróżnica godności i wartości jest podstawą znowu owego dystansu, tej odległościmiędzy nami a Matką Najśw., odległości, przez którą, zdawać by się mogło, anigłos naszej prośby, ani jęk bólu naszego serca do uszu i serca Najśw. Pannydotrzeć nie potrafi. 

        Ale mimo tego słuszną jest rzeczą, jak widzieliśmy już wyżej, że nazywamy Jąnaszą Panią, jak słuszną jest rzeczą, że Boga nazywamy naszym Panem. Chodzijedynie o to, by to onieśmielenie, rodzące się w naszym sercu pod wpływem tychtytułów, zmniejszyć, chodzi o to, by uczucie i odczucie zarówno wielkości igodności Najśw. Panny jak i naszej niegodności i małości nie krępowało naszegoserca, chodzi o to, byśmy wierzyli i ufali, że przez ten bezmiar odległościmiędzy nami i Najśw. Panną i za Jej pośrednictwem między nami anieskończonością Boską, dotrze nasz głos wołania i modlitwy, że przez tenbezmiar dojdą nas dobrodziejstwa Boże i cała dobroć matczynego serca Najśw.Panny. 

        Dlatego też w naszym ślubowaniu sodalicyjnym obieramy sobie Matkę Najśw. zanaszą Orędowniczkę. W słowie tym wypowiadamy głębokie nasze przekonanie, żeskoro Ona jest Panią i Panią władną, to w takim razie głos Jej i Jejwstawiennictwo nie może pozostać bez znaczenia i bez wpływu. W słowie tymwypowiadamy głębokie przekonanie o naszej małości, przyznajemy się do naszychsłabości i złości. W tym słowie wyrażamy szczere odczucie i przejęcie się nasząmałością, niezaradnością  i niewiernością, a z drugiej strony potężnątęsknotę naszego serca, aby Pan Wszechmocny stał się dla nas Ojcem, aby PanPrzedobry dobroć swą przelewał do naszych rąk, na nasze życie. W słowie tymwypowiadamy głęboką wiarę, ujmując ją niejako w stałą prośbę, by MatkaNajświętsza swą władczą godnością stała się Pośredniczką między nami a Bogiem,chcemy, by przez Nią, za Jej przyczyną zmalał ten dystans dzielący nas od Boga. 

        Jeśli nasza złość i ułomność oddala nas od Niego, to niech Jej świętość igodność zbliża nas i niech przybliża ku nam dobrodziejstwa Boże. Jeśli przezzłość naszą jesteśmy niegodni, by Bóg wysłuchał modlitwy nasze, to niechaj Jejorędownictwo spotęguje wartość modlitwy naszej. 

        Jeśli złość nasza usunęła z serca synowską ufność wobec Boga, to niechaj Jejdobroć wskrzesi w nim wiarę w skuteczność Jej modlitwy, skoro zgasła wiara wskuteczność naszego słowa i naszej siły. 

        Chcemy spotęgować wartość naszej modlitwy, chcemy wskrzesić w sercu naszym iutrwalić cnotę nadziei, chcemy w Jej ręce powierzyć nasze prośby, naszekołatania, nasze wszelkie biedy, więc obieramy sobie Matkę Najśw. zaOrędowniczkę. 

        Kto rozumie znaczenie tego słowa, kto ocenia wartość wstawiennictwa MatkiNajśw., wypływającego z Jej godności, ten może spojrzeć pogodniej w życie swojechoćby nawet było ono gęsto zawleczone mgłą smutku i przygnębienia. Kto wierzy,że Matka Najśw. jest jego  Orędowniczką, do tego duszy wstępuje nastrójradości, w tego duszy rodzi się pewność ze ktoś potężniejszy od niego inieporównanie lepszy o nim myśli, za nim się ujmuje i dba o niego i jegosprawy. Orędownictwo Matki Najśw. stanowić musi dla każdego serca różany blasknadziei, Jej orędownictwo bowiem sprawia, iż na duszę wylewają się słonecznestrumienie Bożych łask i wszystkich dobrodziejstw. 

        Lecz pojęcie orędownictwa nie wyczerpuję ani całej dobroci Matki Najśw., aninie obejmuje wszystkich potrzeb naszego życia. W potocznym naszym życiuposługujemy się nieco innym słowem zamiast orędownik, orędowniczka, czyorędownictwo. Mówmy o interwencji, o protekcji, o wstawiennictwie. Leczwszystkimi tymi słowami obejmujemy konkretne sprawy. Posługujemy się protekcjączy interwencją, więc orędownictwem wtedy, kiedy sami kierujemy pewną prośbę dojakiejś instancji, a rozumiejąc naszą słabość i małość, prośbę tę powierzamyosobie możnej i wpływowej. A więc orędownictwo występuje wówczas, kiedy znaszej strony już jest pewien wysiłek, pewne staranie. Orędowniczką MatkaNajświętsza jest  wówczas, kiedy za Jej pośrednictwem wznosimy do Boganasze modlitwy.   

        Cóż jednak jest wówczas, kiedy się nie modlimy, chociaż jesteśmy biedni, kiedyBoga nie staramy się przebłagać, chociaż jesteśmy winowajcami? Jakże tragiczniewygląda życie nasze, kiedy zapominamy w nim o naszych najdonioślejszychsprawach, o życiu nadprzyrodzonym, jeśli nie wiemy o co mamy prosić, jeślizwątpimy w skuteczność naszej modlitwy i modlić się w ogóle nie chcemy? 

        Czyż jest możliwe, by o ludzkiej doli, o szczęściu człowieka indywidualnegomyślał ktoś, by ktoś o nim pamiętał wówczas, gdy on sam o sobie zapomniał? 

        W przewidywaniu aż tak tragicznej sytuacji, że sami zapominamy o własnymszczęściu, że zaprzepaszczamy możliwości dobrodziejstw Bożych, jakie zdobywamymodlitwą, wypowiadamy w naszym sodalicyjnym ślubowaniu nasze głębokiepragnienie i prośbę by Matka Najśw. była naszą Patronką. 

        Słowo to oznacza nie co innego, jak nasze życzenie, by Ona raczyła pamiętać onas nawet wówczas, gdy sami o sobie zapominamy. Jeśli pojęcie orędownictwaodnosi się do poszczególnych wypadków skonkretyzowanych naszą modlitwą, topojęcie patronowania Patronki wobec Boga oznacza wszystkie nasze sprawy, całośćnaszego życia i naszego dobra nadprzyrodzonego. 

        Więc wówczas, gdybyśmy, nie daj Boże, w grzechu sprzeniewierzyli się Bogu i oNim zapomnieli, Patronka Najświętsza, widząc naszą nędzę, w imię Swegopatronowania ujmować się będzie za naszą grzeszną duszą. I wtedy, gdy wszystkoniejako przeciw nam świadczyć będzie, za nasze niedbalstwo i lekkomyślność, Najśw. Patronka podejmie się obrony, bo przez Jej patronowanie stajemysię Jej pupilami. I wtedy, gdy się nawet sami nie domyślamy, że grozi nam jakaśstrata albo, że jest jakieś dobro do uczynienia, kiedy przechodzimy obojętnieobok walorów, które zyskać możemy, nie zwracając na nie uwagi mimo, iż się niemodlimy albo wpierw niż nasze serce wypowie słowa modlitwy ku Bogu — Ona Najśw.Patronka modli się i wstawia za nami u Boga. Przez ten święty tytuł Ona stajesię naszą pełnomocniczką wobec sprawiedliwości i opatrzności Boskiej. Mystajemy się Jej pupilami, Jej wychowankami, których dobro ona bierze w swojeręce, święte i czcigodne. 

        Z objawienia Pańskiego wiemy, że każdy człowiek ma swojego świętego AniołaStróża, który jest jego jakby naturalnym patronem. Wiemy, że każdy z nasotrzymał na chrzcie świętym wraz z życiem nadprzyrodzonym imię świętego, przezco zobowiązał go sobie za patrona i opiekuna. Jakże jednak często pierwsze idrugie patronowanie jest przez nas zapomniane i zapoznane a wskutek tegozapomnienia w swej skuteczności i wpływie ograniczone i skrępowane. 

        Wstępując do Sodalicji, a przez nią zbliżając się do Matki Najśw., obieramy Jąsobie za Patronkę na to, by spotęgować wpływ i tych poprzednich naszychpatronów, przez Jej potęgę, przez Jej świętość, przez Jej macierzyński wpływ naBoskiego Syna, przez Jej macierzyńskie współczucie z naszą ludzką dolą iniedolą. Wierząc w Jej święty Patronat, nie chcemy, by był dla nas tylkoobiektywnym faktem, lecz przeciwnie pragniemy, aby przez nasz do Niej stosunek,wypowiadany w całym nabożeństwie do Najśw. Panny stawał się coraz bardziej żywyi skuteczny. – Obieramy   Ją sobie za Patronkę, wierząc w Jej potęgęi dobroć, i wypowiadamy w tym słowie naszą bezgraniczną ufność oraz prośbę, byraczyła nam patronować nawet wówczas, gdy sami o sobie dbać dostatecznie niechcemy lub nie będziemy mogli.  

        W tym obraniu Matki Najśw. za naszą Patronkę, za Patronkę życia sodalicyjnegotkwi jeszcze moment bardzo dla nas doniosły. Obieramy sobie Ją za Patronkęindywidualną, lecz niemniej rozumiemy, że Ona jest Patronką Sodalicji całej. Aprzez to zyskujemy bardzo wiele. Jeśli bowiem Sodalicja przedstawia zespółdusz, wśród których niewątpliwie są takie, które i swym nabożeństwem do MatkiNajśw. i swym oddaniem się sprawie Bożej ujmują Jej i Boga serce, to wierzyćmożemy, że dusze te pociągają wzrok Najśw. Maryi Panny i Jej serdecznezainteresowanie. A przez to, że jest Patronką całej Sodalicji i nasza maładusza, która może nie zasługuje nawet na szczególniejszą opiekę z Jej strony, wimię tego ogólnego Patronatu dozna względów niewątpliwie większych, niż gdybybyło poza Sodalicją. Ten szczegół powinien wzbudzić w nas ufność w chwilachsłabością jak również i szlachetną ambicję, by przez sodalicyjną sumiennośćzobowiązać Najśw. Pannę jako Patronkę całej Sodalicji. 

        I jeszcze jeden szczegół musimy uwzględnić, który łączy się z pojęciemPatronki, jaką widzimy i mieć chcemy w Matce Najśw. Wiemy, że każda Sodalicjaposiada swe tzw. patronalne święto. Jest ono ustanowione na to, aby co rokuprzez obchodzenie tego święta odżywała w nas ufność i oddanie się Matce Najśw.jako naszej Patronce. Dlatego też zwraca się uwagę w Ustawach Sodalicyjnych nato, by święto patronalne obchodzono w Sodalicjach ze specjalną uroczystością.Gdyby nawet dla jakichś powodów Sodalicje takich uroczystości nie urządzały, tokażdy z członków Sodalicji powinien indywidualnie uczcić Ją jakąś nowenną, czyw jakikolwiek inny sposób. Uczcić uroczystość patronalnego święta tak, by wduszy naszej odżyła pewność niezłomnej ufności, że mamy dzięki przynależnoścido Sodalicji Najśw. Patronkę, która myśli o każdym naszym kroku, a tęsknotąswego przedobrego serca pragnie dla nas świętości. Uczcić tę uroczystość, tak,aby w naszym sercu odżyło pragnienie świętości, które powierzmy Jej świętemuPatronowaniu. 

 

Obieram za Matkę 

        Fakt, że Matka Boża jest Matką wszystkichwiernych, jest tak powszechnie znany i powtarzany tylokrotnie, iż może powstaćpoważna obawa spowszednienia jego doniosłości. Dlatego też słuszną jest rzeczą,byśmy jako członkowie organizacji w której kult Mariański jest jakby ożywcząkrwią, umieli dobrze ocenić jego treść i odświeżać nią całe nadprzyrodzoneżycie. 

        Naszym więc pierwszym obowiązkiem jest zrozumieć tę prawdę, iż słowo Matka,którym nasze usta odzywają się do Najśw. Panny nie jest jakimś szanownymkomplementem, lecz wyraża prawdziwie dziecięcy stosunek do Niej, że w stosunkutym jest tyle realizmu, ile go znamy tam, gdzie w stosunkach ludzkich dźwięczyto słowo opierając się na pewnych życiowych faktach i czynach. 

        Wiemy o tym, że podstawą tego stosunku jest zjawisko fizyczne, ontologiczneprzelania życia z matki na dziecko, lecz prócz tego również pewne moralneprzesłanki tworzą niejako ten macierzyński stosunek wtedy, kiedy ktoś wychowacudze dziecko od wczesnego dzieciństwa, a jeszcze wyraźniej wtenczas, kiedy mamiejsce formalna adoptacja jako akt prawny. We wszystkich tych wypadkach niktsię nie zdziwi, jeśli dziecko odezwie się do swej żywicielki słowem „matko” ijeśli w sercu swym będzie miało sentyment równie silny, żywy i czuły jakrodzone dziecko, choć źródła stosunku macierzyńskiego i dziecięcego sąrozmaite. Tak więc dochodzimy do wniosku, że we wszystkich tych wypadkachstosunek ten będzie jakąś rzeczywistością, choć geneza tej rzeczywistości niejest jednakowa. 

        Jakimże macierzyństwem jest stosunek Matki Najśw. do nas? Oto pytanie na któreodpowiedz powinna stanowić istotę naszego stosunku do Niej, tym żywszego, tymserdeczniejszego im lepiej tę istotę pojmiemy i głębiej się nią przejmiemy. 

        Sławny apologeta francuski, jezuita, ks. Pinard de la Boullaye w cyklukonferencji mariologicznych, jaki wygłosił w paryskim Notre Dame w roku 1931pod ogólnym tytułem „Maria arcydzieło Boże” w ten sposób uzasadnia macierzyńskistosunek Panny, Maryi do wiernych. Matką staje się kobieta przez dar życia,jaki dziecko od niej otrzymało, a Matka Najśw. dała ludziom życie, Syna Bożego,który o sobie powiedział „Jam jest życie”. Lecz ten tytuł macierzyński rozumiekaznodzieja w sensie moralnym, a nie ontologicznym, gdyż następnie mówi, żesłusznie Matką Ojczyzny można by nazwać kobietę, która swego syna wychowała iprzysposobiła do wywalczenia Ojczyźnie wolności i wielkości. — Jest Matkąwiernych, twierdzi dalej ks. Pinard, dzięki swej macierzyńskiej duszy, którawychowuje wiernych dla nieba. Wreszcie przez cierpienie za ludzkość wespół zSynem od chwili ofiarowania Jezusa w świątyni aż po krzyż. 

        Niewątpliwie te dwa tytuły należą do istoty macierzyństwa tak dalece, ze bezmiłości dla dziecka i bez cierpienia dla niego, nie można sobie wyobrazić aniwyrobić istotnego pojęcia prawdziwej matki. Również niewątpliwie te moralnetytuły macierzyństwa Najśw. Panny występują w Jej życiu silniej niż wjakichkolwiek ludzkich stosunkach, kiedy dają tytuł do tego czcigodnego słowa„matka”. Jak słusznie zauważa ks. Willam w swej monografii o Najśw. Pannie, jużprzy Zwiastowaniu „Posłaniec z nieba zwrócił całą uwagę Maryi na dziełoOdkupienia, które Syn Jej dopełni na ziemi... Kierując do anioła, decydujące ocałej swej przyszłości słowa: Oto ja służebnica Pańska oddała tym samym ipoświęciła całe swe życie dla zbawienia ludzi... Duchowne macierzyństwo Maryibyło więc oparte już w chwili poczęcia na silnych podstawach. Równie silnie isłusznie określa tenże autor myśli ks. Pinarda o cierpieniu Matki Najśw., apogłębia ją jeszcze przez skojarzenie męki Chrystusa Pana z powstaniemKościoła. Wraz z Synem, mówi ks. Willam, sama dobrowolnie współ ofiarowała sięi cierpiała juz przy narodzinach Kościoła. Otóż dlatego stosunek Jej doKościoła był zawsze stosunkiem macierzyńskim, podobnie jak macierzyńskim jeststosunek matki do dziecka, które porodziła w boleściach” (s. 334). 

        Lecz te moralne wpływy nie wyczerpują w całości ani podstaw, ani istotymacierzyńskiego stosunku Matki Bożej do nas. Wielu najwybitniejszych teologówwidzi genezę jego w pozytywnej woli Chrystusa, który przed zgonem swą najwyższąi boską władzą mianował prawnie Najśw. Pannę Matką Kościoła i wszystkichwiernych, których przedstawicielem pod krzyżem był św. Jan ewangelista. Tutajbezwzględnie trzeba powiedzieć, że ten prawny tytuł o tyle przewyższa wszystkieinne legalne adaptacje, jakie przewiduje ustawodawstwo ludzkie, o ile autorytetBoży przewyższa wszelkie ustawodawcze autorytety ludzkie. 

        W rzeczywistości, mimo tego autorytetu i mimo całej wartości macierzyństwalegalnego, istotą jego jest moralny stosunek i więź łącząca Bożą Matkę zwiernymi jako Jej adoptowanymi dziećmi. 

        Jednakże według najnowszych teologów, jeszcze i ten tytuł macierzyństwa nie wyczerpujcałkowicie tego, czym Matka Najśw. jest w stosunku do nas, jak chodzi o sferężycia nadprzyrodzonego. Są teologowie, którzy twierdzą nie bez słuszności, żestosunek ten jest ontologiczny, realny, nie jest tylko rzeczywistością moralną,ale rzeczywistością nadprzyrodzoną. 

        Uzasadnieniem tej myśli jest fakt objawiony, że Kościół św. jest Mistycznymciałem Chrystusa. Ciało mistyczne jest rzeczywistością istniejącą na podstawielub, jeśli można tak powiedzieć, jako dalszy ciąg fizycznego ciała ChrystusaPana. Skąd Chrystus Pan wziął swe fizyczne ciało? Z ciała i krwi Najśw, Panny.A więc prostą logiką dochodzimy do wniosku, że Matka Najśw. jest Matką nietylko fizycznego lecz i mistycznego ciała Jezusa Chrystusa - Kościoła św. Stądten ontologiczny związek między Nią, a wszystkimi wiernymi którzy są, jakwiadomo członkami mistycznego ciała Jezusa Chrystusa. 

        Na tej podstawie należało, by z całą słusznością powiedzieć, że im głębiejpojmiemy nasze zjednoczenie z Jezusem Chrystusem, tym głębiej wnikniemy wistotę macierzyństwa Najśw. Panny wobec nas. I na odwrót, im bardziej wyzyskamynasz dziecięcy do Niej stosunek, tym silniej zjednoczymy się z Chrystusem. 

        Zwróćmy na to uwagę, że wszystkie te tytuły macierzyństwa Najśw. Panny istniałyi istnieją niezależnie od nas, że one mają swe znaczenie nawet wówczas, gdybyktoś nie korzystał świadomie lub mało korzystał z tego stosunku. A jednak, my wnaszej rocie sodalicyjnego przyrzeczenia oświadczamy wręcz, ze Ją „obieramysobie za Matkę”. Czyż Ona nie będzie Matką, jeśli Jej sobie nie obierzemy?Jakież znaczenie ma zatem to nasze powiedzenie, gdyż bez sensu ono na pewno niejest. 

        Znaczenie tego wyrażenia i jego walor jest najpierw w tym, że Bóg chce, byśmywszystkie jego łaski, — a taką jest niewątpliwe macierzyński stosunek Maryiwzględem nas — przyjmowali dobrowolnie. Wtedy dopiero łaski jego stają się dlanas owocne. Po wtóre jest również w tym, że w nim wypowiadany najgłębszątęsknotę naszego serca i najsilniejszą zaufani do Najświętszej Panny takdalece, iż nawet gdyby te wszystkie tytuły, o których dotąd mówiliśmy niewystarczały do wprowadzenia tego dziecięcego stosunku do Matki Najśw. jakoMatki naszej, to my z całą serdeczną ufnością ten stosunek chcemy nawiązać,utrzymać i w nim radośnie żyć. 

        Drugi zaś moment nie mniej ważny jest ten, że w tym naszym oświadczeniuwypowiadamy wolę naszą, iż z tego rzeczowego stosunku, uzasadnionego moralnie inawet ontologicznie, chcemy w życiu naszym korzystać tak obficie, tak gruntowniei tak, powiedzmy sobie szczerze czule, jak na to pozwala, jak do tego dajeprawo Jej macierzyństwo wobec wszystkich wiernych. 

        Przecież i w liczniejszych rodzinach zdarzą się to, że chociaż wszystkie dziecisą rodzonymi dziećmi jednej i tej samej matki, to jedne dzieci łączy z matkąprócz węzłów krwi złota nić serdecznej miłości, inne zaś są wobec matkichłodne, czy nawet obojętne, a niekiedy może nawet nieżyczliwe. 

        Przypominamy sobie nasze rodzinne życie i tę rzewną prawdę, że nasza rodzonamatka miała zawsze dla nas jedynie dobre słowo. W naszej pamięci tkwi głębokociepłe spojrzenie matki, czujmy na swym czole jej dłoń, która spoczęła na nimwówczas, gdy w sercu szalała burza rozpaczy lub zwątpienia, gdyśmy odczuwalirównocześnie głęboką ranę, jaką zadało nam życie lub ludzie, albo nasza własnalekkomyślność. Im dalej warunki życiowe odłączyły nas od przedobrego sercanaszej rodzonej matki, a tym więcej jeśli prawo życia i śmierci oddaliło nas nastale od niej, wszystkie te momenty dobroci przybierają na sile, pięknie irzewności, jak jaśniejsze i gorętsze staje się słońce, wznoszące się corazwyżej ku zenitowi. 

        Doświadczyliśmy w życiu wielokrotnie tego, co o miłość macierzyńskiej mówi takpięknie O. Bellouard: „Miłość macierzyńska posiada szczególne cechy. Jest tomiłość najwierniejsza często jedyna, trwająca zawsze, pomimo zapomnienia,obojętności i opuszczenia i niewdzięczności. Jest to miłość przepełnionalitością, która swymi niewyczerpanymi zasobami pobłażania i uniewinnieńniestrudzenie przebacza. Jest to miłość najbardziej bezinteresowna,najczystsza, która na pewno daje najwięcej. Jest to miłość najbardziej ofiarnai wywołuje zdziwienie nie wtedy, gdy jest heroiczna, tylko wtedy gdy nią niejest”(s. 99). 

        Wszystkie te przymioty macierzyńskiej miłości widzimy w Najświętszej z matek,spotęgowane na miarę Jej świętości, Jej możność, Jej serca, przepełnionegoBogiem i oddanego bez reszty w miłości sprawie zbawienia i świętości swychdzieci. 

        O matkach doczesnych napisał wspomniany przed chwilą autor, te pełne prawdysłowa: „Bolesna wielkość matek... Bolesność matek z powodu utraty dzieci…płacze i nie da się pocieszyć od chwili, gdy dziecko jej oddaliło się od Boga iumarło, chociaż żyje – wielką śmiercią nadprzyrodzoną dusz grzesznych… Wmilczeniu matki, która się wstydzi... Kobieta, będąca teraz matką więcej niżkiedykolwiek, rozpoczyna w boleściach duszy poród, którego kiedyś w boleściachciała dokonała. Przez ofiarę i modlitwę stara się ocalić to, co zginęło,przywrócić do życia to, co umarło. Monika wydaje na świat powtórnie Augustyna.<Ufaj, rzekł jej raz biskup, syn tylu łez nie może zginąć na wieki>.Wspaniale słowa! Należy je umieścić na pierwszej stronie książki boleści, którąbiedne, strapione matki przeżywają z powodu grzechów dzieci”(s.97). 

        A ks. Willam, ujmując ogólniej tę sprawę pisze, że „każde nieszczęście dzieckastaje się źródłem nowych zdrojów miłości, tym obfitszych im większe jestcierpienie dziecka. Wraz z miłością wzrasta też troska i ból w sercu matki”(s.308).   

        Prawdę tę odczuwa instynktownie każde chrześcijańskie serce w odniesieniu doMatki Najśw. i życia nadprzyrodzonego. I dlatego spotykamy się często z tegorodzaju faktami, że nawet ludzie, których złość świata porwała w odmęty grzechui uniosła daleko od brzegów cnoty, a może nawet wiary, jeszcze zachowują jakieśresztki nabożeństwa do Najśw. Panny, jakby nadprzyrodzoną busolę, która ich maprzywieść kiedyś do portu zbawienia. 

        Niewątpliwie przed oczyma naszej duszy przez całe życie, a jeszcze bardziej wobecnej chwili, widnieje obraz Matki Najśw. pochylonej nad dziecięciem — nadludzkością całą, jakby chciała powiedzieć: „Chodźcie, dzieci, z wszystkimiwaszymi kłopotami! Ojciec miłosierny nie zawiesił swych łask, jak gwiazdy naniebie, ani ich nie ukrył, jak perły w morskich głębiach, ale złożył je w mematczyne dłonie, zawsze otwarte, bym je mogła między was rozdzielić”. 

        Wierzmy hojnym dłoniom Najśw Panny. Wierzmy Jej szeroko rozwartym ramionom. WierzmyJej litosnemu spojrzeniu. Wierzmy Jej najlepszemu i najczulszemu sercu! WierzmyJej godności Matki Boga-Syna i przepojeni, porwani tą wiarą, nie znajdujemyinnego wyrazu, jak jeden, jedyny święty i nieporównany — Matko! A wypowiadającgo, rzucajmy się w Jej macierzyńskie objęcia, by w nich znaleźć ukojenie,radość, moc i doskonałość, by w nich trwać na zawsze. 

 

I postanawiam sobie mocno! 

        Znany pisarz niemiecki na polu religijnym, ks.Fiedler, w swym dziełku „Nowy człowiek” powiada w zdecydowany i dladzisiejszego człowieka zrozumiały sposób między innymi, że Chrystus obejdziesię bez bystrości czyjegoś rozumu, bez bogactwa wyobrażeń tego czy innegopoety, bez wysokiego „C” jakiegoś tenora, bez dźwięku, słów naszych, beznaszych olśniewających myśli, tym bardziej bez naszych muskułów, a jużnajprędzej bez naszej wypchanej sakiewki: Chrystus potrzebuje jedynie woliuległej, dobroci naszego serca, dla Niego największą rzeczą jest sercepoddane”(s. 102). 

        I prawdę wyrażoną w tych słowach warto mieć na uwadze, kiedy nieraz z niemałymzakłopotaniem myślimy o tym, przez co my w Sodalicji możemy sobie zobowiązaćMatkę Najśw., czym zasługujemy sobie na to, aby stać się uczestnikami tychwszystkich przywilejów, praw i wartości, które są dorobkiem Sodalicji i jejwłasnością, zarówno z hojności Boga jak i nadania Stolicy św. Wyczuwamyniekiedy, że nas nie stać bezwzględnie ani na tyle organizacyjnego wyrobienia,ani na tyle wytężonej pracy, ile w służbie Marii i Jej organizacji wykazująinni.— Nie wnieśliśmy i nie wnosimy do Sodalicji żadnych, jak się nami zdaje,ani materialnych, ani umysłowych, ani moralnych wartości. Pewnie, że zasadniczowstąpiliśmy do Sodalicji po to, aby się w niej i przez nią wzbogacić w sferzeżycia nadprzyrodzonego, ale człowiek jest tak ambitny, że nawet w tej sferzenie chce być ciągłym żebrakiem, zwłaszcza jeśli widzi, że innych stać na to, byorganizacji dawali coś z siebie i z swego. — Tego rodzaju pragnienie czyniepokój należy uważać za słuszny i szlachetny. Lecz nie obawiajmy się! Nieczyńmy sobie zbytecznych wyrzutów! Do Sodalicji wnosimy nasze największedostojeństwo, naszą największą wartość i najsolidniejszy potencjał wszelkiejwartości — naszą wolę, naszą wolę dobrą i zdecydowaną, zdecydowaną i mocną, amocną i wytrwałą. Tę naszą ofiarę, tę wewnętrzną postawę wypowiadamy uroczyściew ślubowaniu sodalicyjnym, kiedy mówimy: „I postanawiam sobie mocno, iż Cięnigdy nie opuszczę, nie powiem i nie uczynię nic przeciwko Tobie”. To naszemocne postanowienie jest, jeśli tak rzec można, naszym sodalicyjnym wianem, czynaszym aportem, udziałem w wielkim, sodalicyjnym dziele. Chodzi tylko o to, byto nasze mocne postanowienie, nigdy w swej sile nie słabło, a następnie, bymiało praktyczny wyraz w naszym życiu. 

        Wątpię, czy w dziejach Sodalicji, zwłaszcza, jak chodzi o Sodalicję starszegospołeczeństwa zdarzyło się kiedyś, aby ktoś wstępował do Sodalicji bez owejdobrej, zdecydowanej woli, bez owego mocnego postanowienia. I my pod tymwzględem nie możemy sobie czynić żadnych wyrzutów. Owszem, stoi nam jeszczeżywo w pamięci dzień wstąpienia de Sodalicji, chwila uroczystego ślubowania iwszystko cośmy wówczas czuli. Jak to nam się zdawało, że niesiemy taką potęgę,że żadne moce piekła, żadne siły naszej namiętności, ani żaden podstępspoganiałego świata sprostać jej nie zdoła. 

        Niestety może dziś, kiedy od tego momentu oddzielił nas spory dystans czasu,widzimy z żalem, zakłopotaniem i trwogą, że niejednokrotnie to mocnepostanowienie traciło swoją siłę, że ta potęga woli jakoś dziwnie słabła, żebardzo często, jak się to mówi, ostatkiem tylko sił zdołaliśmy utrzymaćsodalicyjną postawę naszej duszy, wytrwać, a może nawet wyrzucamy sobiesłusznie jakieś niewierności... Więc odnawiamy nasze mocne postanowienie,ilekroć odmawiamy, powtarzamy formułę 
naszego sodalicyjnego przyrzeczenia, powtarzamy je gorliwie właśnie wtedy,kiedy doznaliśmy jakieś porażki, kiedy odczuwamy osłabienie tętna sodalicyjnegożycia. Budzimy i ożywiamy w nas mocną i dobrą wolę. O to nam bowiem chodzi, bysłowa nie złamać, by w wierności wytrwać.
 

        Stąd prosty wniosek: Chcemy mieć silną wolę w służbie Maryi, szukajmy motywówtej służby, chcemy mieć wytrwałą wolę, odświeżajmy wyrazistość tychże w naszejduszy. Ożywiajmy wolę naszą żywością naszych pojęć, poznań i doznań z jednejstrony wartości Najśw. Panny i życia sodalicyjnego, z drugiej strony naszychpotrzeb, braków i tęsknot najszlachetniejszych. Na tym zresztą w rzeczywistościwyrosło i wykwitło nasze pierwsze postanowienie wstąpienia do Sodalicji, tymzbudził się w naszej duszy pierwszy akt dobrej woli w drodze do Najśw. Panny.Tak sprawę ujmuje nasze sodalicyjne ślubowanie. 

        W sodalicyjnym przyrzeczeniu zwracamy uwagę najpierw na świętość Najśw. Panny,a z drugiej strony na naszą tęsknotę do świętości, wymieniamy Jej nieporównanągodność Bogarodzicy, której przeciwstawiamy małość, nikczemność naszego „ja”.Podziwiamy Jej dziewiczą piękność wobec naszej moralnej mizerii. Dlatego chcemysię Jej oddać w służbę jak najlepszej Pani, zawierzyć Jej jako przemożnejOrędowniczce i Patronce, a wreszcie zbliżyć się do Niej, spoufalić się z Nią,zżyć i ukochać jak najlepszą Matkę. 

        A więc gwarancją niezłomnej mocy i wytrwałości woli będzie zawsze dla każdegoczłonka Sodalicji z jednej strony świadomość własnych braków, odczuwanie głodui pragnienie nadprzyrodzonych wartości, z drugiej strony coraz głębsze,radośniejsze i plastyczniejsze poznawanie i odczuwanie godności Matki. Najśw. —Jej dobroć i piękno obiektywne w Niej samej — jak w najpiękniejszym kwiecie,który nam podziwiać wolno. Jej dobroć i łaskawość przejawiająca się w całościżycia sodalicyjnego. Jej dobroć matczyna, której wielokrotnie doznajemy wnaszym indywidualnym życiu. 

        Tam tylko słabnie wola, tam tylko ogarnia duszę defetyzm, tam rozpoczyna sięnawet dezercja, gdzie zanikła lub zanika ocena wartości dobra, wartości igodności życia pod sztandarem Niepokalanej. — Kto zatem zamierza odnowić swąwolę, postanowienie służenia Matce Bożej, kto chce nadać mu moc niezłomną, tenmusi zdobyć się przede wszystkim na odświeżenie tych racji, które gowprowadziły do Sodalicji. Jeśli zaś przekona się, że te racje są dziś dla niegobezwartościowe, ten niech wysili swój umysł, by znaleźć nowe, wystarczające dopobudzenia jego woli. Bo że zawsze takie racje znaleźć można, tego udowadniaćnie potrzeba, bo świętość tej, której Sodalicje są piastunkami, która Sodalicjijest Opiekunką, bezwartościową nie jest! 

        Zwróćmy jednak na to uwagę, że nasze mocne postanowienie, które wyrażamy wsodalicyjnym ślubowaniu nie jest abstrakcyjne, że ono konkretyzuje się przedewszystkim w tym, że postanawiamy sobie nigdy nie opuścić Matki Najśw. — Jaknależy rozumieć to postanowienie? 

        Pierwsze znaczenie bezpośrednie, wynikające z samego brzmienia słów jest to, iżnigdy nie zaniechamy tego wyjątkowego, serdecznego, dziecięcego nabożeństwa doNajśw. Panny, które jest cechą charakterystyczną Sodalicji. Wśród życiowychburz wciąż orientować się będziemy tą Gwiazdą Morza. Gnani wichrem pokus, doNiej kierować będziemy jęk naszej duszy. Powaleni słabością ciała czy ducha, doNiej wyciągać będziemy żebrzące ramiona. 

        Drugie znaczenie ma charakter organizacyjno-prawny. Tym postanowieniem wyrażamydecyzję trwania aż do śmierci w Sodalicji. Wszak wiemy z ustaw zasadniczych, żekto wstępuje do Sodalicji, ten zostaje sodalisem na zawsze, chyba że swympostępowaniem zasłuży na to, by go z Sodalicji usunięto albo własną wolą zerwiewęzły łączące go z tą organizacją. W naszym ślubowaniu sodalicyjnym powinienbyć jakiś wyraz tego faktu związania się na zawsze z Sodalicją, faktuwstąpienia do niej po to, by w niej trwać aż do zgonu. W rzeczywistości aktślubowania nie zawiera ani tego słowa, że wstępujemy do Sodalicji, ani że wniej chcemy pozostawać na zawsze. A jednak wiemy, że ta formuła jest prawnieuznana za akt wyrażający naszą wolę wstąpienia do Sodalicji i wytrwania w niejdo ostatniego tchu. Wolę tę bowiem wyrażamy właśnie w tym, że niejakoidentyfikujemy nasz kult Mariański z życiem sodalicyjnym, obieramy Sodalicję,bo w niej znajdujemy Matkę Najśw., a więc postanawiamy nigdy nie zrywać węzłów,łączących nas ze Sodalicją. 

        Zatem wszystko jedno, czy nam ludzie będący w Sodalicji, kierujący nią będąsympatyczni czy nie, czy Sodalicja jako całość będzie nam uczuciowo, wrażeniowomiła, czy nie, my w Sodalicji wytrwamy! Wszystko jedno, czy w życiusodalicyjnym i pracy doznamy wiele dobrego, czy spotkamy się z czarnąniewdzięcznością, czy serce zaleje nam blask radości czy żółć goryczy – my wSodalicji wytrwamy! 

        Wszystko jedno, czy gorliwość Sodalicji pociągać nas będzie swą siłą i różnegorodzaju wezwaniami, czy o nas zapomni — my w Sodalicji wytrwamy! I jeśli życiezaniesie nas daleko od macierzy sodalicyjnej — my w Sodalicji wytrwamy i szukaćbędziemy tam, gdzie nas życie postawi Sodalicji, bo szukać będziemy z MatkąNajśw najwyższego kontaktu. A choćby życie zaniosło nas tam, gdzie Sodalicjebędą całkiem nieznane, a wir pracy i obowiązków pochłonie nas całkowicie — my wSodalicji wytrwamy i do naszej macierzy powracać będziemy tak często myślą itęsknym sercem, jak dziecko oddalone od matki zdolne jest o niej myśleć, za niątęsknić! I będziemy marzyli o tym, by nasz serdeczny stosunek odnowić iwzmocnić odwiedzinami Sodalicji naszej i jej przedstawicieli. Gdyby zaś to byłoniemożliwe, przynajmniej listem, pismem damy znać o sobie, czekając na odzewserca za serce. Tam z daleka przeżywać będziemy sodalicyjne uroczystości,sodalicyjne zebrania, jasne dni smutku, bo postanawiamy sobie mocno, że MatkiNajśw. nigdy nie opuścimy, a Matkę tę znaleźliśmy w Sodalicji. 

        Wreszcie trzecie znaczenie, ma sens konkretny i praktyczny i pozostaje wzwiązku z następującymi: „Nie powiem i nie uczynię nic przeciwko Tobie”. Lecz ito znaczenie można i trzeba komentować w dwojaki sposób. Jeśli naszezobowiązanie się wobec Matki Najśw. jest zobowiązaniem wobec Sodalicji, tosłowami tymi wypowiadamy mocne postanowienie zachowania wiernie, sumiennie,powiedzmy skrupulatnie przepisów sodalicyjnych, spełnienie solidne naszychsodalicyjnych obowiązków. Tylko wtedy podołamy różnym sodalicyjnym wymaganiom,tylko wtedy różne sodalicyjne drobiazgi nabierają wielkiej, bo nadprzyrodzonejwartości, gdy zrozumiemy, że są służbą Maryi, że one są przysługą dla Jejsprawy. Tylko wtedy zebrania, nawet te najnudniejsze, przynoszą nam prawdziwyduchowy pożytek, są dla nas zasługą, kiedy w tym duchu w nich uczestniczymy. Imwięcej potrafimy się wyzbyć ceny naszego życia sodalicyjnego wedle własnychwrażeń, tym prędzej doznamy w spełnianiu naszych sodalicyjnych obowiązków tejdziwnej nieuchwytnej, a przecież tak potężnej pociechy duchowej, która jestudziałem dusz zapominających o sobie dla sprawy Bożej. — Lecz żadnym innymdoznaniem i przeżyciem wola nasza nie wzmacnia się tak, jak przez prawdziweduchowe pociechy. 

        Więc w naszym mocnym postanowieniu występujemy przeciw tej małoduszności, któragotowa jest targować się o każdy grosz, o każdą chwilę czasu, o najmniejsząpretensję. Tym naszym postanowieniem rozszerzamy niejako nasze serce, chcemywyrazić naszą wspaniałomyślność, hojność dla najświętszej Matki — Sodalicji. 

        Drugie zaś tłumaczenie obejmuje całe nasze życie, życie według przykazańBożych, wedle woli Bożej. Ksiądz Gräf w znanej swej książce „Tak Ojcze” pisze:„Jak oblicze Jezusa Chrystusa nosiło rysy Matki Bożej, tak duchowne życie Maryinosiło na sobie rysy Jej Boskiego Syna. Czy my, pyta ks. Gräf, w naszymustawicznym zdaniu się na wolę Bożą mamy za wzór nie tylko Zbawiciela, aletakże kochaną Matkę Bożą?”(s. 203). Dla członków Sodalicji odpowiedź niepozostawia żadnej wątpliwości. Jej służymy, w Nią się wpatrujemy, by służyć JejSynowi — Bogu. Nic przeciw Niej nie powiemy, nie uczynimy, bo nie chcemyniczego wypowiedzieć ani uczynić przeciwko prawu Bożemu! Wszak po to wstępujemyi jesteśmy w Sodalicji, by nie tylko nie grzeszyć, ale by się doskonalić. 

        I NIE POZWOLĘ, aby ci, którzy ode mnie zależą, cokolwiek przeciwko Twojej czcilub Tobie mówili lub czynili. 

        Tak zdecydowanie, jakby w bojowej postawie, mówimy w naszym sodalicyjnymślubowaniu. I nie może być inaczej. Ten, kto kocha, ceni jakąś osobęspontanicznie, bez namysłu umie się ująć za jej czcią, zdolny jest w raziepotrzeby nastawić swoją pierś w obronie tej czci. Nie pozwolimy nigdy w życiu,by ktoś obrażał nasz naród, za człowieka niegodnego imienia Polaka uważalibyśmykażdego, któryby w razie potrzeby nie chciał stanąć do czynnej obrony jegogodności. Nie potrafilibyśmy obojętnie przeżyć takiego momentu, kiedy by znieważonogodność naszej matki, żony, narzeczonej. Wszak, wiemy, że do dziś dnia ludzie wimię obrony drogich sobie osób gotowi nie tylko narazić swoje życie, ale nawetswoje zbawienie, swą łączność z Kościołem przez nierozsądny zwyczaj pojedynków. 

        Cóż zatem dziwnego, że oświadczamy się z gotowością obrony czci Tej, którąobieramy sobie za naszą Panią, Orędowniczkę, Patronkę i Matkę. O ileż wyżejstoi Jej godność, Jej świętość, Jej moralna wartość ponad wszystkie osoby,które obejmujemy naszą miłością, głębokim szacunkiem i czcią. Kto by byłniewrażliwy na słowną lub czynną obelgę Matki Bożej, kto nie miałby odwagiwystąpić wtedy w obronie Jej czci, tym samym dawałby namacalny dowód, że niekocha, nie szanuje Najświętszej Maryi Panny. Przypuszczać coś podobnego osodalisie wydaje się wprost niemożliwe! 

        Dlatego też zdawać by się nam mogło raczej zbyteczne to oświadczenie. Zbytecznenawet i z tego względu, że w rzeczywistości prawie że nie ma okazji dowykonania tego postanowienia. Bo czyż jest ktoś w naszym społeczeństwie, ktoodważyłby się w jakiś sposób ubliżać słowem lub czynem Najśw. Maryi Pannie? Czyzdarzyło się nam kiedyś żyć w takim otoczeniu, które by występowało przeciwkoBogarodzicy? Na pewno nigdy. — Pewne tak bardzo sporadyczne wypadki znieważaniafigur, czy obrazów, bądź chorągwi z wizerunkiem Najśw. Panny były potępianeprzez całą polską prasę i napiętnowane we wszystkich zakątkach Polski takdalece, że nawet sprawcy tych bezeceństw i ci, którym na takich faktachzależało, usiłowali się tłumaczyć, że opinia przesadza, że fakty byłyprzesadzone, że sprawca jest niepoczytalny itp. 

        Faktycznie trzeba sobie uprzytomnić to, że geneza aktu ślubowania sięga XVIwieku, a więc czasu, w którym protestantyzm z całą największą ekspansją działałw całej zachodniej Europie. Działalność zaś protestantyzmu odznaczała sięmiędzy innymi radykalną tendencją odarcia Matki Najśw. z Jej godności ijakiejkolwiek czci. Zohydzano publicznie słowem pisanym i żywym Jej imię, Jejosobę, Jej kult. Burzono Jej świątynie i kaplice, profanowano obrazy i figury,miotano najohydniejszymi słowami przeciw Najśw. Maryi Pannie. I przeciw temubluźnierczemu nastawieniu protestantyzmu, przeciw słownemu i czynnemu urąganiuBogarodzicy zmobilizowały się sodalicyjne hufce. W naszym sodalicyjnymślubowaniu oświadczał każdy sodalis, że „nie pozwoli” na to. Kto zaś zna choćtrochę dzieje reformacji na Zachodzie, ten wie, że to nie były tylko słowneutarczki i dyskusje teoretyczne lecz, że walczono wówczas ogniem i mieczem przeciwkokatolicyzmowi i w jego obronie. Dlatego też to słowo „nie pozwolę” miałoogromną wagę i ostało się w ślubowaniu sodalicyjnym jako święta pamiątkabohaterskiej postaw naszych sodalicyjnych przodków. 

        Jak, chodzi specjalnie o naród polski, to trzeba powiedzieć, że dzięki Bogunawet i w tym tragicznym dla Kościoła Katolickiego okresie nie było wieledzikich objawów wystąpień słownych lub czynnych przeciwko czci Najśw. MaryiPanny. Było i jest coś bodaj we krwi i psychice polskiej, jakaś naturalna, ajednak wysokiej wagi delikatność, która nawet niekatolikom każe szanowaćgodność Najśliczniejszej z niewiast. 

        Doskonale to nastawienie oddał nasz wieszcz w „Dziadach”. Konrad wyzbyty przezracjonalizm i prądy oświecenia z żywej wiary, mówi wręcz: 

„Dawno nie wiem, gdziemoja podziała się wiara, 

Nie mieszam się dowszystkich świętych litanii, 

Lecz nie pozwolębluźnić imieniu Marii”. 

        A opowiadanie kaprala w celi Konradowej kończy się tym pięknym powiedzeniem,stanowiącym prawdziwą chlubę nie tylko poety, ale całego narodu: „VivatPolonus, unus defensor Mariae!” Prawdy tych słów nie pozwolimy sobie wyrwać,prawdy tych słów nie zaprzepaścimy ani my sodalisi, ani nikt ze szczerychPolaków, lecz życiem, słowem i czynem przyczynimy się, aby swą przedmiotowościąstanowiła przykład dla innych, chlubę naszego narodu i realny przyczynek naszejspołeczności do powszechnego kultu Bogarodzicy. 

        Trzeba jednakże zwrócić uwagę na to, że słowa te naszego ślubowania nie sątylko jakimś szanownym zabytkiem historycznym! Nie! Nie są nawet wyrazemgotowości do obrony czci N. Panny, a więc tylko wyłącznie jakąś defensywnąpostawą sodalisów czy sodalisek. Dowodem na to najbliższym jest druga formułaślubowania, która jest również w powszechnym użyciu, a w której znajdują sięnastępujące słowa: „mocno postanawiam, że Ci zawsze służyć będę, i starać siębędę o ile możności, by Ci wszyscy wiernie służyli”. I to pozytywne czynneznaczenie cytowanych słów roty sodalicyjnej wynika z istoty samej Sodalicji, z jejzałożeń i celów. Wiemy przecież o tym, że jednym z istotnych celów Sodalicjijest czynne apostolstwo, jest praca pozytywna w szerzeniu Królestwa Bożego, ajeśli tak jest, to w takim razie jakiś wyraz zrozumienia tego celu iprzyswojenia go swej woli, swemu życiu, musi dać każdy, występujący w tym,uroczystym fakcie i dniu sodalicyjnego ślubowania. Te właśnie słowa stanowiąwyraz nastawienia apostolskiego, który należy do istoty Sodalicji isodalicyjnego życia każdego z członków. 

        Sodalicje, zarówno doskonalenie członków jak i ich pracę zewnętrzną,apostolską, ujmują w ten sam sposób: „Per Mariam” – przez  Maryję! Idlatego mówimy tylko o wiernej służbie, o doprowadzeniu innych do wiernejsłużby Matce Najśw. Lecz Sodalicje nie uprawiają bałwochwalstwa. „Panu Boguswemu kłaniać się będziesz i Jemu Jednemu służyć będziesz”, mówi wyraźnieobjawienie Boże, dlatego wszelki religijny objaw kultu, wszelka pobożność iwszelkie nabożeństwo, nawet nabożeństwo do Matki Najśw., musi zmierzać do Boga,w Bogu się koncentrować jako genezie i celu. 

        Lecz w Matce Najśw. widzimy najpełniejszy i najbliższy nam wyraz oddania sięKrólestwu Bożemu, najpełniejszy i najbardziej nam dostępny sposób zjednoczeniasię z Chrystusem, przez którego dokonuje się zbawienie całej ludzkości. Cichą idobrą wolę, a zarazem potęgę Bożej łaski i zmiłowania Bożego, widzimy w MatceNajśw. W Niej widzimy radość życia powszedniego, zapomnienia w zrozumieniuświata, wartość niemej cierpliwości i największego bólu. W Matce Najśw. widzimyprzykład przygotowania do każdego wielkiego czynu w sprawie Bożej, kiedy trwałaz Apostołami na modlitwie po Wniebowstąpieniu Pańskim aż do Zesłania Ducha św.Czcimy Ją, służymy Jej, bo Ona cała jest dla nas żywa, uosobiona czcią i służbąBożą. Czcimy Ją, służymy Jej, bo Ona jest wspomożeniem wiernych nie tylko napolach bitew z pohańcami, ale w tych codziennych rozgrywkach o dobre i lepsze wobrębie czterech ścian życia rodzinnego, w obrębie czterech ścian naszej pracyzawodowej, wśród koleżanek i kolegów, i w tych rozgrywkach większych,głośniejszych, na publicznych zebraniach, dyskusjach, słowem wszędzie. 

        Dziś po pontyfikacie Piusa XI Papieża, stanowiącego początek nowej epoki wdziełach Kościoła, mówić o konieczności apostolstwa ludzi świeckich,apostolstwa członków Sodalicji, byłoby zapalaniem światła w jasny dzień. Akcjakatolicka jako apostolstwo osób świeckich jest w Kościele Katolickim dziś jużnie tylko hasłem, ale potrzebą duszy, jak było w pierwszych latachchrześcijaństwa. Kto tej potrzeby nie odczuwał, ten nie jest dobrym katolikiem,tym mniej jest sodalisem. 

        Przecież od pierwszych dni istnienia Sodalicji, wpływ na drugich stanowi świętąambicję sodalicyjnej młodzieży szkolnej. I pierwsza papieska bulla wyraża się oSodalicjach chlubnie nie tylko dlatego, że są wyborną szkołą pobożnościczłonków, ale i dlatego, że przyczyniają się do szerzenia, umocnienia KrólestwuBożego w innych. Warto tu przypomnieć fakt, że kiedy Pius XI rzucił w świathasło Akcji Katolickiej, to znawcy Sodalicji wielokrotnie pisali i mówili, żedla Sodalicji sprawa ta nie przedstawia się bynajmniej jako nowość, gdyż oneapostolstwo uważają za swój cel i obowiązek. Dlatego też ten sam Ojciec św. walokucji do przedstawicieli Sodalicji wyraził się, że nie życzy sobie, by w nich cokolwiek zmieniano, bo znane nam są  ich wielkie zasługi dlasprawy Bożej. 

        Stąd też niepodobna być sodalisem bez tej apostolskiej gorliwości.     

        Prof. Kasznica w swym dziełku „Myślą, sercem i wolą” skarżył się: „Nie ma wśródnas chrześcijan apostołów, bo nie ma w nas wiary. Kto ma ją prawdziwą – tenchoćby chciał, nie zdoła jej mieć dla siebie tylko, musi ją wykrzyczeć nakażdym rogu ulicy, na dachu, ona wylewa się z niego, żąda przelania w duszeinnych (s. 25). W Sodalicji żyjemy płomienną wiarą, żyjemy gorącą miłościąMatki Najśw., dlatego też dajemy wyraz i naszemu apostolskiemu zapałowi wsodalicyjnym ślubowaniu. 

        Chodzi jednak o to, byśmy nie myśleli, że dzieło apostolstwa jest tylko tam,gdzie jest wielki aparat organizacyjny, gdzie się wiele mówi i biega, że doapostolstwa potrzeba specjalnej inscenizacji i dlatego rzadko się trafiasposobność apostołowania i nie każdy z członków sodalicji może sobie na takąpracę pozwolić. Ks. Chautard w swej pracy „Modlitwa duszą apostolstwa” mówidowcipnie i słusznie, że tam gdzie się wiele bębni na rzecz apostolstwa, tampoza hałasem jest mało wyników. Cicha modlitwa, dobre słowo, dobry przykład,życzliwa pomoc — oto apostolstwo dnia powszedniego, apostolstwo ciągłe, świętei skuteczne. 

        Ojciec Lippert w dziełku „Łaski Boże” napisał pięknie „Gdziekolwiek na świecieznajdziemy człowieka, udzielającego cośkolwiek drugim ze skarbca łask Boskich,które w nim samym unoszą się, płyną, tam w takim człowieku jest cząstka niebiosi Tego, który jest w niebiesiech, Ojca wszelkiej łaski” (s. 148). Im więcej wnas będzie ducha Bożego, ducha sodalicyjnego, tym chętniej i skuteczniejpotrafimy przybliżać łaski Boże do dusz naszych bliźnich. Im więcej poświęcaćsię będziemy dla nadprzyrodzonego dobra, tym więcej będziemy mieli Boga wsobie. 

        Dlatego też przyrzekając Tej, którą zwiemy Królową Apostołów, tym samymprzyrzekamy oddać do Jej dyspozycji nasze siły, gorliwość duszę apostolską, byprzy Jej pomocy dawać Boga innym i przez to posiadać Boga tym doskonalej. 

 

Błagam Cię, przyjmij mię… 

        Tymi słowami rozpoczyna się druga częśćsodalicyjnego ślubowania. Po wypowiedzeniu naszego wysokiego mniemania o Najśw.Maryi Pannie i naszej decyzji, którą chcemy Ją sobie zjednać, widzącrównocześnie nędzę naszego „ja”, zwracamy się do Matki Bożej z prośbą. I niejest to zwykła prośba, ale błaganie w którym zawieramy całe pragnienie naszegoserca, w którym ma brzmieć największa potęga, krzyk naszej duszy, błaganie,któremu chcemy nadać całą przekonywującą i zdobywającą moc wobec sercaMatczynego Najśw. Panny. 

        Ta moc tonu błagalnego, przekonywującego i jednającego występuje, wyraźnie wformule św. Berchmansa, w której są następujące słowa: „Proszę Cię i błagam,Najlepsza Matko, przez krew Jezusa Chrystusa za mnie przelaną…” Czyż możnawymyślić silniejsze zaklęcie wobec Matki w ogóle, jak powołanie się na jejkrew, płynącą w żyłach Tego, którego Ona kocha, dla którego ona się poświęciła,żyje, który jest jej chlubą, wielkością i szczęściem? — Czy zaś była wśródwszystkich matek druga matka, dla której krew syna miałaby większą wymowę i mocprzekonywującą? Czy wśród całych rzek krwi, które przepłynęły przez żyłyludzkie od pierwszego człowieka, czy wśród strumieni krwi, które wypłynęły zserc ludzkich i zrosiły ziemię, była równie płodna, szlachetna i godna czci,jak Krew Jezusa Chrystusa za nas przelana? 

        Błaganiem naszym chcemy dla siebie zdobyć Najśw. Pannę, chcemy posiąść Jejmatczyne serce i względy, i dlatego z przekonania posługujemy się najsilniejsząwymową, stawiamy najwyższą cenę za Jej uczucia względem nas. 

        Patrz Matko! Syn Twój przelał za mnie krew, czy mogę Ci być obojętny? Na mniejest zbawcza krew Syna Twego, czy możesz nie wysłuchać mej prośby? Czy możeszjej nie wysłuchać? 

        I po co, w imię czego, w jakim celu, aż tak głośno, aż tak, chciałoby się rzec,gwałtownie odzywamy się i błagamy Matkę Najśw.? – Aby nas przyjąć raczyła zaswe sługi, za swe dzieci, odpowiada rota. 

        Były czasy, kiedy ludzie na zabój starali się wtargnąć w łaski panujących idostać się na listę adlatusów, farmulusów. Ileż poświęcenia, ileż samozaparcia,ile intryg zapisano w kronikach dworskich Burbonów, Habsburgów, Romanowych iwszystkich innych z racji wiernopoddańskiej służby faworytów królewskich?Rewolucje i demokratyzm starły blask majestatu dworskiego i służbę pozbawiłyaureoli. Ludzie z przekonania czy tylko dla oka uważali się za byt wielkich, bysię ubiegać za służbą komukolwiek, u kogokolwiek. Lecz naprawdę do ostatnichczasów zauważyć można, że gdzie pojawia się jakaś wielkość ludzka, tam onanigdy nie jest samotna. Przeciwnie zawsze jest otoczona gronem satelitów, dlaktórych tytułem godności jest właśnie to, że należą do zaufanych owejwielkości. I dziś tak jak dawniej, choć może w inny sposób, dobijają się osłużbę u możnych. 

        Pozostawmy na boku zagadnienie, czy zjawisko to świadczy o godności czy małościczłowieka w ogóle, a dzisiejszego człowieka w szczególności. Kiedy jednaksprawie przyjrzymy się ze stanowiska nadprzyrodzonego, musimy się zgodzić zpoglądem jakiemu dał wyraz ks. Lippert w swym dziełku „O człowieku dobrym”.„Służenie – pisze ten autor — jest czymś sobie tylko właściwym,  aprzecież wszędzie obecnym, bo potrafi przejąć w siebie wszystkie szlachetne anawet bohaterskie poruszenia duszy. Nawet religia przyjmuje je pod przestronnydach swój. W służeniu zbiegają się z sobą religia i moralność. Czyn religijnystaje się po prostu służbą Bożą, a moralny czyn służby ma zabarwienie religijnei aureolę koło głowy; stosunek do ludzi czyni ona świętym, cichym, wewnętrznymi serdecznym, jak modlitwa, uroczystszym jak kult. Dlatego jest służbawystawiana tak na niebezpieczeństwo i traci swą wartość moralną, swą czystość,gdy się staje niereligijną, gdy nie wychodzi z Boga i od Boga nie spływa naludzi. - „Panu Bogu samemu kłaniać się będziesz, Jemu samemu służyć będziesz”(s. 66). Bez służenia nie obejdzie się społeczność ludzka, ani żadne państwo,ani żadna organizacja, ani żaden szlachetny, czy zbrodniczy czyn. I tak jakludzkim sercem miota chęć władania, wywyższenia się nad drugich, tak w nim żyjetęsknota „najbardziej ludzka ze wszystkich tęsknot ludzkich – wola służenia”.Dlatego też słusznie zauważa wyżej wspomniany autor, że Bóg uwzględnia tęwłaściwość ludzkiej natury i chce ją uszlachetnić, chce z niej wyeliminować to,co może człowieka upokarzać, niemal deptać. 

        Prawdą jest przecież, co zauważył ks. Fiedler, że „nie mało należy do typusłużących-cyklistów: u góry zgarbione plecy, w dole spychanie nogami.Przedstawicieli tego rodzaju znajdziesz we wszystkich klasach społeczeństwa.Chrystus nie żąda zginania pleców wobec góry, zabrania stanowczo deptanianogami po „dołach” (Nowy człowiek, s. 103). 

        Lecz królestwo Boże, sprawa Boża, Bóg — żąda od nas służby, służenia, obsługi.„Boskie człowieczeństwo, a dalej Eucharystia ze swą symbolicznie wymownąbezsilnością i potrzebą obsługi, a dalej Kościół jako potrzebujące opieki CiałoChrystusa, wszystko to jest szczytem antropomorficznego myślenia i działania,na które Bóg sam się zgodził” (Ks. Lippert, j.w. s. 63). Więc też pojęcienabożeństwa do Najśw. Maryi Panny nie może się obejść bez pierwiastka służby,bez tej idei ludzkiej i Bożej, uszlachetniającej ludzką intencję przez to, cojest w służbie — Boże. 

        Ks. Lippert w swej rozprawce o służeniu, słusznie mówi, że najczystszą musi sięsłużba przedstawiać tam, gdzie się odnosi do ideałów, które przed nami stojąjuż osobiście: „do Boga i do Jego ludzi”. Pojęcie zaś służby tenże autorokreśla w następujący sposób: „służenie jako usposobienie wewnętrzne, jako chęćsłużenia oznacza niewątpliwie oddawanie siebie, poświęcenie się: Jest to wolaskierowana ku sprawie, ku dobru, ku pożytkowi kogoś drugiego (j.w. s. 61, 54). 

        Oto widzimy, że w naszym stosunku do Najśw. Panny, w tym, o co się pokorniedopraszamy, jest obowiązek, lecz i jest najwyższa godność, jest praca, lecz ijest nagroda. W tej służbie nie ma nic upokarzającego, poniżającego i nicspychającego innych. Służba Maryi jest taką  jak służba Bogu, jest jedynąsłużbą, która podnosi, uszlachetnia tego, kto służy, i dąży do podniesienia idźwignięcia innych. 

        I trzeba w sobie wyrobić to poczucie godności i wartości sług najwyższychideałów, aby umieć bronić owej dostojności wobec własnych złych skłonności iwobec innych. Wszak wiadomo, że opinia nie zawsze pochlebnie ocenia tę służbę.Wiadomo, że świat potrafi lekceważyć  te publiczne i oficjalne objawypobożności, tłumacząc się obłudnie, że jakkolwiek uznaje religijność, to jednakreligijność powinna być według niego tak skromna, by jej na zewnątrz nie byłowidać. I niestety tak łatwo jest o to, by ta opinia znalazła w nas samychsojusznika w różnych ułomnościach. A każde ustępstwo w stronę świata i złych skłonnościjest niewiernością w służbie Maryi. 

        W nas powinno być coś albo i więcej z tej szlachetnej dumy i niezłomnej woli,jaką miały  i tyle dowodów dały te wielkie dusze, serca, które wyczuwajązbliżającą się katastrofę państwa Polskiego i doznając nieporównanego bóluwskutek panoszenia się obcej władzy w Polsce, samorzutnie porwały się do czynubohaterskiego w Konfederacji Barskiej. Słowacki ujął podstawę tych dusz wznanej pieśni konfederatów: „Nigdy z królami nie będziem w aliansach, nigdy przedmocą nie ugniemy szyi, bo u Chrystusa my na ordynansach — słudzy Maryi”. 

        Wbrew wszelkiej opinii chcemy służyć Maryi, dopraszamy się o tę służbę, bo wniej widzimy dobro nasze i dobro innych. Tą wierną służbą wyrabiamy sobieniejako prawo adopcji, dlatego ośmielamy się prosić, by nas Najśw. Pannaprzyjęła za dzieci. 

        Na pierwszy rzut oka może się wydać to zdanie ślubowania za zbyteczne. Wszakjuż przedtem każdy członek Sodalicji mówi, że obiera sobie Najśw. Pannę zaMatkę, prócz tego wiemy, że Ona jest Matką wszystkich wiernych, zarówno zpostanowienia Chrystusa jak i  na mocy faktu Macierzyństwa Bożego. Ajednak, jeśli się głębiej zastanowimy, to przekonamy się, że to nie jestzwyczajny - pleonazm, wobec istniejącego już stosunki dziecka — Matki międzynami a Matką Bożą, ale że tu chodzi o pogłębienie tego stosunku. 

        Przecież stosunek dziecka do Matki może być bardzo różny. Dzieckiem jestniemowlę, które wszystko ma od matki i którego każdy dzień istnienia jest nowymobiektywnym zadłużaniem się wobec matki, zupełnie nieświadomym i bez możnościodwdzięczenia się w jakikolwiek sposób. Dziecko kilkoletnie bierze równieżwszystko od matki i żyje jej dobrocią i poświęceniem, lecz już swoim ułożeniem, uśmiechem, dobrocią może być i bywa wielką  pociechą dla matki,już może za dobrodziejstwa w sposób dziecięcy i dziecięco doskonały wyrazić swąwdzięczność i miłość względem matki. Młodzieniec tym mniej potrzebuje od matki,im więcej jest samodzielny, zaś im więcej jest samodzielny tym więcej może byćmatce pomocą. Człowiek wreszcie dorosły prawie usamodzielniony powinienstanowić dla matki chlubę, pociechę i pomoc niezawodną. Jego dumą i radościąbędzie nie tylko uczuciem,  ale i czynem, odwdzięczać się swej macierzy. 

        Podobnie i w naszym stosunku do naszej niebiańskiej Matki możemy przyjąć różnemożliwości naszego dziecięctwa. Wszyscy są Jej dziećmi, choć o Niej niepamiętają, nie mają świadomości Jej opieki macierzyńskiej, i w żaden sposób Jejwdzięczności nie objawiają. Mimo to są przedmiotem Jej opieki, Jej troski, Jejprzemożnego orędownictwa. Są dusze inne, które są świadome dobroci Matki Bożej,cieszą się nią, radość swą i wdzięczność swą objawiają w zaufaniu jakim Jądarzą, kiedy się do Niej modlą, wypraszają za Jej pośrednictwem nowe łaski inawet umieją dziękować — wdzięczyć się do swej Matki kwiatami, lampką oliwną ipielgrzymkami. Wszystko to jednak jest skierowane do własnego interesu,własnych potrzeb. Matka Niebiańska ma z nich tyle pociechy, że są dobrymidziećmi, pomocy właściwie nie ma żadnej. 

        Lecz i są takie dusze, które w nabożeństwie do Matki Najśw. w swym dziecięcymdo Niej stosunku, potrafią się zdobyć na pewne wysiłki, ofiary dla Jej czci, naJej korzyść, choć zasadniczo w nabożeństwie tym szukają własnych korzyści. 

        A wreszcie są czciciele Maryi, swej Matki Niebiańskiej, którzy rozumieją, żewszystko, co mają, mają Jej do zawdzięczenia, wobec tego chcieliby wszystkieswe siły, całe swe życie oddać w Jej służbę, poświecić ku Jej czci, zamienić nadzieło nieustannej czci względem Matki Najśw. Jeśli obowiązki stanu, pracazawodowa nie pozwala im na wyłączne poświęcenie się sprawom religijnym ioddawanie czci Najśw. Pannie, to w doskonałości zawodowej pracy, w pełnieniuzawodu, w każdym czynie szukają chwały nie własnej, ale swej Matki i Jejchluby. Chcą być we wszystkim Jej pociechą, a żyją tą myślą dziecięcego do Niejprzywiązania, korzystają z każdej okoliczności, by wprost i bezpośredniopoświęcić swe siły i czas dla Jej sprawy. 

        I jest też ideał naszego dziecięctwa wobec Matki Najśw. Ideał, który trzebawymodlić, wypracować z pomocą Naszej Matki i o ten ideał prosimy Najśw. Pannę.Chcemy wyróść w tym dziecięctwie nie tylko z niemowlęctwa, nie tylko znaiwności w nabożeństwie, pewnej dziecinności, która członkom Sodalicji wzupełności nie odpowiada, ale jakby z tej młodzieńczej zmienności i chwiejnościchcemy wyróść, jeżeli można tu użyć słów św. Pawła: „w męża, człowiekadoskonałego” w tym nabożeństwie. 
        To stanowisko nie przeszkadzawszelkiej czułości i delikatności, którą znajdujemy w nabożeństwie do Maryi,jako naszej Matki. Przeciwnie, im to uczucie dobroci Jej matczynego sercabędzie większe, tym bardziej może i powinno nas zobowiązywać do wierności idelikatności względem Niej. Kościół katolicki przedstawia Ją nam jako Matkęnajmilszą, by wskazać wiernym na Jej dobroć, łaskawość, która powinna ująćnasze serce i oddać Jej w posiadane. Wyczuł to doskonale nasz poeta Norwid wswej litanii. Oto między innymi jego słowa:
 

„Modlitwom bliskaprzez swą osobistość 

niewieścią — bliskapobłażaniem prawie 

przez macierzyństwo ibliska przez czystość 

wszelkiej tęsknocieludzkiej, wszelkiej sprawie, 

Układna niby dobrabiałogłowa, 

z góry a jednakpatrząca łaskawie, 

mocna a jednak wprostocie zupełnej, 

przędząc wiele zbarankowej wełny 

i bardzo cicha, aprzez to nie mniejsza, 

współpracującawszystkimi cnotami, 

kończąca wszystko....Matko Najmilsza, 

módl się za nami...” 

 

            Wspieraj mnie we wszystkich 

                     moich sprawach 

        Wielka doniosła prośba, a zarazem rzec można prawie ryzykowna. Bo czyż wolnonam angażować Matkę Bożą, Pannę Przeczystą, Pannę Najśw. do wszystkich naszychspraw? Czy nasze sprawy są wszystkie takie, aby ryczałtem wzywać w nich dlanich asystencji i pomocy tej Najświętszej istoty? Czy w naszych ustach słowo tojest wielkodusznością, czy lekkomyślnością? — Bo może być i jednym i drugim.Właśnie dlatego, że może tak być, należy uważnie zastanowić się w tym punkcie,gdzie rozpoczyna się rozstaje ku wyżynom doskonałości, przez wielkodusznośćzawartą w tych słowach lub nizinom przyjemności, bodaj nawet grzechu przezlekkomyślność naszą. 

        Czymże są te wszystkie nasze sprawy? Jedne są wielkie, zasadnicze, inne sąmałe, czcze drobiazgi. Jedne są naszym zawodem, powołaniem, podstawą naszegożycia, a inne są przygodne, dodatkowe, stanowią dekorację lub szczerbę w życiu.Jedne są radosne, miłe, a inne przykre, dokuczliwe. Jedne są nadprzyrodzone,Boże, duchowe lub tylko duchowe, — a inne są materialne, z istoty swej czystonaturalne, a nawet bywa — kryją w sobie zło grzechu. 

        To są sprawy nasze od zewnątrz. A od wewnątrz? Dlaczego te sprawy są nasze? Czytylko głównie wskutek warunków, w jakich żyjemy? Czy przez pozytywny, że w nichtkwi coś z naszego „ja” najdostojniejszego najbardziej subtelnego? 

        Nasz jest pozytywny wynik wszelkiej pracy, bo sam jest cząstką naszych siłfizycznych cząstką — jeśli tak rzec można – naszej duszy. Nasze jest to, co niejest nasze, ale o czym śnimy i marzymy, co mamy przed sobą jako cel. Nasze jestto, co jest przedmiotem naszych pragnień i tęsknot i naszych umiłowań. 

        Wszystko jest nasze, choćby było nie nasze, do czego się za zgodą woli wyrywawyobraźnia, czy jakakolwiek skłonność i namiętność nasza. 

        Więc?... Czy mi wolno z czystym sumieniem, bez ujmy dla Najśw. Pannypowiedzieć: „Wspieraj mnie we wszystkich moich sprawach”. Druga rota ślubowaniapo tych słowach zawiera jeszcze taką prośbę: „I wyjednaj mi łaskę, bym wsłowach, uczynkach i myślach tak się zachował, żebym Twoich i Syna Twego oczunigdy nie obraził”. I te słowa tłumaczą nam wszystko. W naszym ślubowaniusodalicyjnym wypowiadamy wielkodusznie jakby postanowienie, że wszystkie sprawyktóre są sprawami naszymi, chcemy, by były takie, by nigdy nie obraziły oczuNajśw. Panny — Boga. A w takim razie słowa te, ta prośba jest czymś wielkim.Ona jest jakby tym zrywem do lotu ku doskonałości. Słowa te są prośbą, ale i sąpubliczną manifestacją, że ideał, doskonałości, świętości uważamy za swójideał. Tymi słowami kierujemy życie nasze na rozstaju dróg ku wyżynom, ku Bogu. 

        Jeśli na życie nasze, na wszystkie nasze sprawy spojrzymy ze stanowiskareligijnego, to musimy zauważyć, że one wszystkie są więcej Boże niż nasze.Boże dlatego, że Bóg w każdej naszej sprawie jest przyczyną pierwsza, a mytylko wtórną. Już na tym tle można dojść do wniosku, że każde przyswajaniesobie jakiejś sprawy wbrew woli Bożej, Bożemu prawu, musi być nadużyciem,mniejszą lub większą przewiną wobec Boga. To co jest Boże, nie powinno byćnasze albo raczej, co jest nasze musi być Boże! 

        Lecz sam ten obiektywny fakt, że wszystko, co jest nasze jest równocześnieBoże, nie stanowi jeszcze ani moralnej, ani religijnej wartości człowieka.Dopiero wówczas, kiedy człowiek świadom jest tej zawisłości od Boga, gdy tęprzedmiotowość uczyni swoim wewnętrznym przeżyciem, kiedy swoje sprawyrefleksyjne odnosi do Boga, wtedy dopiero człowiek staje się religijny, boistotą każdej religii jest nawiązanie łączności człowieka z Bogiem, świadomej,dobrowolnej, serdecznej! A im więcej człowiek swą myślą sercem i wolą jednoczysię z Bóstwem, tym bardziej jego sprawy są sprawami Bożymi, tym więcej Bożesprawy stają się jego sprawami. 

        Religijność taką można spotkać wszędzie. W starożytności i później, a nawetdzisiaj wśród pogan, buddystów, braminów, szintoistów itd. Ks. Bellovard „Wodpowiedziach Chrystusa” zauważą słusznie, że „niektórzy  ludzie żyją wreligii fałszywej, a mimo to są prawdziwie religijnymi”. Dodać należy, że o ilepoganie nawet przez swą religijność stają się dobrzy i lepsi, to mimo tego ichreligia nie staje się przez to ani o włos lepsza, ani dobrą, ani prawdziwą. Takpojęta religijność jest czcią i służbą Bogu tym wierniejszą, solidniejszą, imjest głębszą. 

        Lecz w naszej świętej religii katolickiej jest coś więcej. I dokonywa się coświęcej przez gruntowną i prawdziwą religijność katolika. Jest nie tylko prawdaabsolutna, jest nie tylko wewnętrzny związek między poszczególnymi prawdamireligijnymi i między wszystkimi nakazami i postulatami moralnymi ikatolicyzmem, ale jest przepis prawa, czy upragniony zwyczaj? Czy nie przez tojedyne w swoim rodzaju życie w Bogu z Boga w znaczeniu nadprzyrodzonym.Nadprzyrodzoność życia religijnego, która jest wyłączną własnościąchrześcijaństwa, doprowadza w ten obiektywny, rzeczowy stosunek człowieka doBoga nowy element, element laski, który człowiekowi w znacznie wyższym stopniudaje udział w życiu Boga, który Boga wprowadza w nasze sprawy w swoisty całkiemsposób. 

        Św. Jan Ewangelista i św. Paweł ze szczególnym naciskiem i — trzeba bypowiedzieć — umiłowaniem opisali prawdę wszczepienia życia każdegochrześcijanina w Chrystusa. Św. Paweł tak dalece zjednoczenie organiczne swegożycia z osobą Chrystusa zrozumiał, że z patosem sobie właściwym wypowiedziałnowe zdanie: „Żyją już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus”. Cała jego nauka,jego ewangelia o mistycznym Ciele Chrystusa, o przyobleczeniu Chrystusa przezkażdego ochrzczonego, to nie są jakieś retoryczne powiedzenia bez realnejwartości, ale prawda o żyjącym Chrystusie na sposób mistyczny, ale torzeczywisty Chrystus w całym Kościele, który jest Jego ciałem, zaś poszczególniwierni Jego członkami. 

        Ostatnie lat dziesiątki przyniosły katolicyzmowi bogaty dorobek głębokichteologów, którzy tę naukę o współżyciu Chrystusa z wiernymi i wiernych zChrystusem w mistycznym Jego Ciele coraz wszechstronniej opracowują irozpowszechniają. 

        Wystarczy wspomnieć tego rodzaju autorów jak - Scheeben Adam, którego dwadzieła „Idea katolicyzmu” i „Jezus Chrystus” przyswojono językowi polskiemu,Jürgensmeier, Pfielen itd. Miejmy nadzieję, że płodne w pojęciu życiachrześcijaństwa prawdy, coraz bardziej będą przenikały do świadomościwszystkich katolików. Tutaj czynimy o tym wzmiankę dlatego, by zwrócić uwagę nato, iż przez to, że jesteśmy katolikami, my jako jednostki jesteśmy członkamimistycznego Ciała Jezusa Chrystusa, należymy do niego jako jedno więcejindywiduum, lecz nadto, że wszystkie nasze sprawy, całe nasze życie powinno byćżyciem w Chrystusie. — To jest prawda i obowiązek obejmujący wszystkichwiernych. — Niestety ogół katolików w ten sposób życia nie pojmuję.Religijność, katolicyzm jest dla nich jedną z wielu wartości życiowych, możenawet teoretycznie najwyższą, praktycznie jedynie odświętną zbytkowną, czyuboczną. Większość katolików jest rzeczywiście taka jaką przedstawił O.Bellouard: „Ludzie niekonsekwentni. Im wystarczy, że odmówią wierzę w Boga iwypełnią zewnętrzne praktyki religijne, aby życiu zostawić zupełną swobodę.Ubierają się w swoją religijność jak w płaszcz przed pójściem do kościoła. Popowrocie zrzucają go ze siebie. I od tej chwili do następnej niedzieli nie ma oniej więcej mowy. W sprawach życiowych, w miłości, w przyjemnościach, w życiuprywatnym religijność u nich nie gra żadnej roli” (s. 125). 

        Otóż właśnie dlatego wstąpiliśmy do Sodalicji, aby im wszystkim dać wartośćzasługi w życiu nadprzyrodzonym, aby przez nasze życie religijne, jakbypowiedział ks. Gräf, konserwować je, przeistoczyć. Na to wstąpiliśmy doSodalicji, w takim stopniu jak przedstawia ks. prof. Rademacher w swej pracy„Religia a życie”. Życie w Bogu jest niewyrozumowane, podobnie jak odbieranewrażeń artystycznych i twórczość artystyczna. Jest ona religijna nie od czasudo czasu, tylko zawsze i wszędzie. Nie może typ taki jak mówi Newman, byćnaprzemian religijny i niereligijny, tak jak nie jest się chwilką zdrowym iznów chorym. Człowiek, który jest religijny, jest religijny z rana, w południe iw nocy. Religia to jest charakter, forma, w której mieścić się muszą jego myślisłowa i czyny: wszystko to są części jednej i tej samej całości. Widzi Boga wewszystkich sprawach (s. 143). 

        Musimy z duszy naszej wypędzić resztki obaw, że przez takie zdecydowanestanowisko, że takim życiem uczynimy z siebie odludków, czy dziwaków. Ks.Lippert,  jezuita, zauważył bardzo trafnie, że właśnie człowiek genialniereligijny czyni wrażenie człowieka mniej religijnego. Jego religijność jestmniej narzucająca się i jemu samemu, i innym. Religijność jego stała się przezsiebie samą zrozumiała, a przez to pełna prostoty i spokoju, milcząca iopanowana. Pełna religijność znaczy to samo, co życie pełne i bogate, orazharmonijne człowieczeństwo (O człowieku religijnym, s. 24, 25). Tak jest,prawdziwa religijność uczyni nas ludźmi wartościowymi i wobec Boga i wobecludzi. Znany francuski literat Dinet pisze tak w swym szeroko rozpowszechnionympo świecie i u nas w Polsce dziele: „Sztuka myślenia”: „Spotykamy ludzi, stojącychwielokrotne niżej od nas, których myśli wzbudzają w nas podziw. Przeczytajmyżywot, świętego żebraka Labre’a okrytego łachmanami i żyjącego w brudzie nastopniach rzymskich świątyń. Poznajmy życie skromnego proboszcza z Ars JanaBaptysty Vianey’a tak słabo uzdolnionego, że chciano mu odmówić święceń i to wtym czasie, kiedy poziom duchowieństwa francuskiego był niezbyt wysoki,spójrzmy na ich oblicza, w oczach i na twarzach ujrzymy jakąś jasność, którajest wyrazem wzniosłej, myśli” (s. 92). 

        Taka jest prawdziwa religijność, świętość, doskonałość. — Ona jest naszymideałem, do niej chcemy zdążać przez całe życie i we wszystkich naszychsprawach. Lecz że czujemy, iż wiele spraw naszych pozostaję jeszcze pod wpływemświata, jego zasad, pod wpływem naszych nieopanowanych namiętności, że osmozażycia nadprzyrodzonego nie przeniknęła  jeszcze życia naszegowszechstronnie i dogłębnie, dlatego zwracamy się do Najśw. Panny w naszymślubowaniu z pokorą i prośbą usilną, by Ona była na zawsze we wszystkichnaszych sprawach. 

        Wszak na to obieramy Ją na Patronkę, Orędowniczkę i Matkę, aby w momentach,kiedy stać będziemy bezradni, albo kiedy siła zewnętrznych wpływów i naszychzłych skłonności w naszych sprawach odwodzić nas będzie od Chrystusa, raczyłaocalić nas i te sprawy dla Niego. Naszym ślubowaniem, naszym wstąpieniem doSodalicji zapraszamy Ją niejako na gody jak ongiś w Kanie Galilejskiej. A gdyliczymy, ufamy, to równocześnie prosimy, by Jej Syn na Jej prośbę uczynił cudłaskawości. 

        W ten sposób rozumiemy, że choć nabożeństwo do Matki Najśw.  jest cechącharakterystyczną dla naszego sodalicyjnego życia, to zadaniem jego jest nie coinnego jak najdoskonalsze życie w Chrystusie, najpełniejszy Chrystocentryzm wewszystkich naszych sprawach. Świat stał się bogaty Bogiem przez MacierzyństwoNajśw. Maryi Panny, my chcemy stać się świętymi, doskonałymi we wszystkichnaszych sprawach Chrystusa przez Maryję Pannę. 

 

Nie opuszczaj mnie w godzinę śmierci 

        Ludzie różnie myślą i czują, kiedy staje imprzed oczy widmo śmierci. Grąbczewski, znany badacz geografii, opowiada wjednym ze swych dzieł, jakie na nim zrobił wrażenie widok egzekucjikilkudziesięciu Chińczyków, którzy z największym spokojem patrzyli, jak ścinaliim głowy na pniu toporem i najspokojniej w świecie podchodzili do tego pnia, iskładali na nim głowy, z którymi tracili życie. Przed laty zaczepił mię stary,rasowy góral w Rabce, ot tak na drodze, pocałował w rękę i z ogromnąserdecznością odezwał się: „Jegomość ja was też bardzo piknie proszę, abyściesię pomodlili dla mnie o rychłą śmierć”. A znowu kiedy indziej po naucerekolekcyjnej, którą nie bez osobistego przejęcia wygłosiłem w pewnej SodalicjiPań, podeszła do mnie prezydenta tejże Sodalicji i z największą szczerościąpowiedziała, że ta konferencja nic jej nie dała, bo ona śmierci zupełnie sięnie boi i z tęsknotą na nią wyczekuj. Znany jest fakt historyczny pani MataHari, osoby bardzo wątpliwej konduity moralnej, która za szpiegostwo zostałaskazana na śmierć, i na miejsce egzekucji do momentu rozstania się z życiem,przysposobiła się tak, jak się sposobiła zawsze wtedy, kiedy miała dla siebienajprzyjemniej wieczory — szminki, perfumy, odpowiedni kostium, stanowiły jejgłówną myśl i przygotowanie. Znane są fakty, że najwięksi zbrodniarze szli namiejsce stracenia z podniesionych czołem, z prawdziwym humorem, wśród dowcipówoddawali życie. — Lecz wiadomą też, że Święci Pańscy wobec grozy śmierciodczuwali trwogę. Czytamy w brewiarzu w żywocie św. Hilariona, że sam do siebiemówił w ostatnich chwilach: „Wyjdź, czemu się boisz, wyjdź, czemu się wahasz,moja duszo? Siedemdziesiąt lat służyłaś Chrystusowi, a śmierci się boisz?”Wiadomo, że wielu skazańców na wiadomość o wyroku śmierci siwiało w ciągu parugodzin. Nie zapomnę nigdy przeżyć jednej nocy w czasie pierwszej wojnyogólnoświatowej, w więzieniu na Montelupich. Obok mej celi siedział więzieńskazany na śmierć, który się jej tak bał, że z rozpaczy walił głową o ścianę iz rozpaczy pociął sobie żyły. Jedno i drugie zresztą bezskutecznie. Wiadomorównież, że lekarze nie mówią choremu o  jego ciężkim stanie zdrowia, abynie przestraszyć go myślą o śmierci. Wiadomo, że wielu ludzi umieraniezaopatrzonych świętymi Sakramentami dlatego, że ich otoczenie boi się sprowadzaćksiędza z duchową pociechą, by chorych tym nie przestraszyć. 

        Kaznodzieje, kierownicy rekolekcji posługują się tematem śmierci, jakbynajskuteczniejszym młotem do kruszenia najbardziej zakamieniałych grzeszników.Ale są pisarze ascetyczni, a między nimi O. Faber, oratorianin, którzy całedzieła czy rozprawki pisali na temat radości jaką niesie ze sobą śmierć. 

        Więc istotnie różnie można reagować na ten fakt i na myśl o nim, a racją tegobędą zawsze dwa źródła, z których rodzi się takie, czy inne, subiektywnepojmowanie faktu śmierci. Źródłem jednym jest zmysłowy instynktsamozachowawczy, który człowiekowi jest wspólny ze wszystkimi zwierzętami. Aprzecież w zmysłach tkwi, rozwija się, czy zamiera ten instynkt, dlatego zasadnicza strach przed śmiercią jest wyrazem z tego stanowiska — raczejwrażliwości, powiedzmy o prostu nerwowości u danej osoby, a nie jej wartościmoralnej. W dzisiejszych zwłaszcza czasach, kiedy sam sposób życia wpływaujemnie na system nerwowy nie można się dziwić, że nawet ludzie pod względemmoralnym najsolidniejsi na tle neurastenii mogą dochodzić na myśl o śmierci dopatologicznych objawów. Zresztą i ta nerwowość może mieć również nieoczekiwanyrezultat, pragnienie czy nawet szukanie śmierci. Do dziś dnia stoi mi przed oczamimłoda pani, która w najwyższym stanie rozstroju  nerwowego przyszła domnie pytać się, czy dobrze zrobi, odbierając sobie życie. W długiej rozmowieusiłowała mnie przekonać, że musi to uczynić, gdyż jeden z jej braci po jakimśnieporozumieniu z drugim bratem wyskoczył przez okno w ten sposób pozbawił siężycia; ten drugi czując się winnym zastrzelił się, a trzeci wobec takiejkatastrofy rodzinnej dostał szału i umarł w szpitalu przed paru dniami. 

        Źródłem drugim jest świadomość sądu Bożego łącznie ze świadomością nieświętegożycia u osób wierzących, u osób zaś, niewierzących nieprzebita ciemność inieświadomość co jest poza bramą śmierci. Niewątpliwie powinno nam zależeć natym, aby wobec tego ostatniego aktu życia, mieć nie tylko wiele spokoju ducha irównowagi, opanowania nerwów, ale jak najwięcej tego co powiedział św. Paweł:„Pragnę być rozwiązanym i żyć z Chrystusem”, albo to św. Teresa, wyraziła wswej glossie: „I tym umieram, że umrzeć nie mogę”... Jakże możemy dojść dotego? 

        Faktem jest, że śmierć jest pogwałceniem życia, ale ten gwałt różnie sięodbywa: u jednych z jękiem, z jakim burza wyrywa stuletnie dęby, u drugichspokojnie i błogo, jak zaśnięcie niewinnego dziecka. Faktem jest, że śmierćjest ostatnim momentem pojednania z Bogiem, momentem prawdziwie ostatniej woli.I to jest właśnie cała jej groza, waga i ryzyko. 

        W naszym ślubowaniu Sodalicyjnym wzywamy Matkę Najśw. by nas nie opuszczała wgodzinę śmierci, i temu wezwaniu różne możemy nadać znaczenie. Wolno nam prosićo to, by Ona swą obecnością zaznaczyła uproszenie potężnej łaski Bożej, którapozwoli nam mężnie, ofiarnie znieść największe fizyczne cierpienia,najstraszniejsze przeżycia natury emocjonalnej tak, że wśród śmiertelnych potówodczuwać jeszcze będziemy, że więcej powinniśmy byli cierpieć dla dobra sprawyBożej, dla Niej i dobra własnej duszy. 

        Wolno nam prosić o to, by ona swą dobrocią i łaską Bożą przywołała nam napamięć wszystkie, chwile radosne w których ze szczerością i miłością dzieckatuliliśmy się do Niej w modlitwach, rozważaniach, nabożeństwach Sodalicji i takbardzo rozumieliśmy Jej dobroć, ciepło matczynego serca od pierwszej chwiliślubowania sodalicyjnego poprzez długi szereg miesięcy, lat i lat dziesiątków.Prosić oto, by ten strumień orzeźwiający wspomnień ugasił w nas gorączkowątrwogę i niepokój, a w naszym sercu wzbudził nieograniczoną ufność w Panu.Wolno nam nawet prosić o to, by Ona swą opieką otoczyła nas wtedy, gdy przeznaszą głowę, nasze serce będzie się przesuwać troska stała, co się stanie ztym, dla czego trudziliśmy się całe życie. Wszystko jedno, czy to jest rodzina,czy dzieło jakieś, czy idea. O to wolno nam prosić, by Ona stanęła u naszegowezgłowia jak stała pod krzyżem, byśmy mogli z przekonaniem i największym spokojempowiedzieć jak Jej Syn — Oto Matka wasza — i Jej opiece powierzyć troskę onasze zbożne umiłowanie. 

        O to wszystko wolno nam prosić, ale o jedno prosić musimy, by Ona swąmacierzyńską opieką uprosiła nam łaskę ostatnią największą — wytrwania w łasce! 

        Kościół katolicki nauczył wszystkich wiernych tysiąc razy wzywać pomocy NajśwMatki na godzinę śmierci, i czynimy to zawsze w każdym „Zdrowaś Maryjo”,właśnie po to, by zapewnić wiernym łaskę największą ze wszystkich łask, którąsobie można wyprosić przez Jej wstawiennictwo, wymodlić, bo żadnym uczynkiem nanią zasłużyć nie można. 

        Członkowie Sodalicji powinni tej modlitwie i prośbie nadać specjalne znaczenie,zrozumienie i pragnienie, bo na to zaciągnęli się w Jej służbę, by przez Jejpośrednictwo zdobyć ten najwyższy cel życia. 

        Na waszej piersi, oddychającej ciężko w chwili skonu będzie spoczywał medalikten który dla was całe życie był tarczą, symbolem wytrwania napomnieniem iradością. Niech to „znamię Sodalicji” będzie w tym najważniejszym momencie „naobronę ciała i duszy byście przy łasce Bożej i pomocy Maryi, Matki waszejzasłużyli sobie na wieczne zbawienie”. 

        Przed waszym, zachodzącym mgłą nieświadomości wzrokiem, będzie nad łóżkiemwisiał Wasz Sodalicyjny dyplom, dokument Waszego oddania się Jej w opiekę.Niechże on będzie dokumentem waszej wiernej służby, a jeśli były jakieśzaniedbania, niech będzie waszą świętą legitymacją do prawa opieki iwstawiennictwa Tej, która jest i będzie zawsze „Pocieszeniem strapionych”,„Ucieczką grzeszników”. 

        Niech Ona was nie opuszcza w godzinę śmierci, ale niech wówczas wyciągnie swąmatczyną dłoń, by swą pomocą ochłodzić Wam zgorączkowane czoło — niech w swematczyne ramiona przyjmie waszą duszę jak matka każda przyjmuje swe dziecko —bo Ją obraliście za  Matkę i Królową, by być w Jej Królestwie na wieki. 

 

 Akt poświęcenia św.Jana Berchmansa   

 Święta Maryjo, Bogarodzico Dziewico, ja N. N.,obieram Cię dzisiaj za Panią, Patronkę, Orędowniczkę i Matkę moją, mocnopostanawiając, że nigdy Cię nie opuszczę i nigdy nic przeciw Tobie nie powiem,nie uczynię i nie pozwolę, by inni cokolwiek czynili, co by czci Twojejuwłaczało. Błagam Cię więc, przyjmij mnie za wiernego sługę Swego, bądź przymnie we wszystkich sprawach moich i nie opuszczaj mnie w godzinę śmierci mojej.Amen.  

Akt poświęcenia św. Franciszka Salezego  

Przenajświętsza Panno i BogarodzicoMaryjo, ja choć niegodzien być sługą Twoim, wzruszony jednak przedziwnądobrocią Twoją i wiedziony pragnieniem służenia Tobie, obieram Cię dzisiaj wobecności mojego Anioła Stróża i całego Dworu niebieskiego, za Panią,Orędowniczkę i Matkę i mocno postanawiam nadal być zawsze sługą Twoim i staraćsię wedle możności, aby Tobie wszyscy wiernie służyli. Proszę Cię więc i błagam,Najlepsza Matko, przez Krew Jezusa Chrystusa za mnie przelaną, abyś mnie wliczbę synów Swoich i za wiernego poddanego przyjąć raczyła. Wspomagaj mnie wkażdej sprawie mojej iwyjednaj laskę, abym w postępowaniu moim nigdy myślą, słowem i uczynkiem Twoichi Syna Twego oczu nie obraził. Pamiętaj o mnie i nie opuszczaj mnie w godzinęśmierci. Amen.   

Tworzenie stron internetowych - Kreator stron WW